Mamusiu, czy kiedyś będziesz zdrowa?
Silny ból głowy, zdrętwienie karku niepozwalające na jakikolwiek ruch. Bezradność, bezsilność, siedem operacji ratujących życie. Podstępny tętniak zdemolował moje zdrowie. Zwyczajna codzienność roztrzaskała się niczym szklanka — na milion kawałków. Od wielu miesięcy z pomocą specjalistów próbuję ją poskładać na nowo. Żeby znów być samodzielną, żeby znów móc być mamą dla mojej córeczki. Do tego jednak potrzebuję kosztownej, intensywnej rehabilitacji… Od wielu lat walczyłam z migrenami. Te paraliżujące bóle głowy stały się tak „normalne”, jak to, że słońce wstaje rano, a wieczorem chowa się za horyzontem. Tego dnia myślałam, że to kolejny taki „zwyczajny” atak bólu. Był 22 marca i nie zapomnę tej daty do końca życia. Natychmiast pojechałam do szpitala. Tam przeprowadzono szereg badań, które wskazały złoczyńcę. Tętniak — trzeba operować… Umierałam ze strachu, ale nie było innego wyjścia. Operacja zakończyła się pomyślnie, ale okazało się, że tętniak powstał z powodu istnienia w głowie dużego, 3-centymetrowego naczyniaka, umiejscowionego w bardzo kiepskim miejscu — móżdżku. Zabieg w takim miejscu to zawsze ogromne ryzyko.Stanęłam przed dramatycznym wyborem. Żyć przez najbliższe lata w nieskończonym stresie z tykającą bombą w głowie albo spróbować ją rozbroić. Zagrałam va banque... Miała być jedna operacja, skończyło się na siedmiu… Komplikacje okazały się poważniejsze, niż przewidywano. Od maja do sierpnia zeszłego roku mam dziurę w życiorysie. Nic nie pamiętam. Lekarze dniami i nocami walczyli o moje życie, a ja nic nie pamiętam. Obudziłam się w sierpniu z sondą w nosie i nic nie mogłam zrobić. Ani ruszyć ręką, ani powiedzieć słowa… Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ciężko musiała to przeżywać moja 3-letnia wówczas córeczka, kiedy nagle zabrakło mamy. Strach, tęsknota, dezorientacja. Może i dobrze, że tego nie widziałam, bo pewnie mi samej pękłoby serce z żalu. Nie wiedziałam co dalej ze mną będzie. Czy już zawsze pozostanę taka bezradna, w pełni zależna od innych osób? Wszystko mi się wyłączyło, jakbym odłączona od prądu. Mogłam jedynie leżeć i płakać. Po kilku tygodniach przewieziono mnie do ośrodka w Konstancinie, gdzie zespół specjalistów podjął się karkołomnej misji przywrócenia mnie na nowo do życia. Setki godzin rehabilitacji, zajęć z logopedą i neuropsychologiem przyniosły piorunujące efekty. Był ból, pot, czasami zniechęcenie. Przez te wszystkie tygodnie miałam przed oczami moją córeczkę, którą tak bardzo chciałam przytulić własnymi rękami, wyjść samodzielnie na spacer. Dużo już udało się odzyskać z utraconej sprawności, ale mój czas pobytu opłacany przez NFZ się skończył… Pobyt w tym ośrodku to koszty rzędu 10 tysięcy złotych miesięcznie. Za jeden dodatkowy miesiąc zapłaciła moja mama, na więcej nie mamy już pieniędzy… Dlatego proszę o pomoc! Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale. Taką przynajmniej mam nadzieję. Nadzieję, która dodaje mi sił i jest światełkiem w tunelu. Choroba złamała moje zdrowie i sprawność, ale nie złamała mnie. Chcę być, muszę być mamą dla córeczki i nic innego teraz się nie liczy. Ona tak bardzo mnie potrzebuje, a ja teraz potrzebuję Twojego wsparcia. Pomożesz mi? Kamila