Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Michał Szaliński
Michał Szaliński , 39 years old

Moja rodzina mnie potrzebuje – świdnicki Gepetto walczy z ciężką chorobą!

Kawałek po kawałku tracę swoją sprawność. Mam 36 lat i wiem, że niedługo może czekać mnie wózek inwalidzki. Czego boję się najbardziej? Że moje dzieci będą musiały się mną opiekować i patrzeć na moje cierpienie. Tego nie chciałbym najbardziej, dlatego robię wszystko, co w mojej mocy, by hamować postęp choroby. Niestety to bardzo trudna i kosztowna walka, dlatego proszę Was o pomoc... Mam na imię Michał. Z zawodu jestem stolarzem, a moją największą pasją jest rzeźbiarstwo, dlatego w moim mieście mówią na mnie Gepetto. Mam żonę i dwójkę wspaniałych dzieci. Niestety na drodze stanęła mi bardzo trudna przeszkoda... Od kilkunastu lat zmagam się z dystrofią mięśniową. To choroba genetyczna, na którą nie ma do tej pory skutecznego leczenia. Objawia się stopniowym osłabianiem mięśni, a w niektórych przypadkach nawet ich zanikiem, czyli atrofią. Obecnie chodzę o kulach, lecz choroba postępuje. Często upadam i wtedy potrzebuję pomocy osoby towarzyszącej, na przykład mojego syna. Często spotykam się wtedy z nieprzychylnymi spojrzeniami ludzi, którzy myśleli, że jestem pijany... To dla mnie bardzo trudne. Nie wiem, co będzie dalej. Boję się przyszłości. Czy czeka mnie wózek inwalidzki? Jak będę funkcjonował za rok czy dwa? Czy będę jeszcze w stanie chodzić? Co z moją rodziną? Co z pasją? Choroba ujawniła swoje pierwsze objawy w 1994 roku, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Złe wyniki wątrobowe, dla zwykłego człowieka nic niemówiące, pociągnęły jednak za sobą lawinę następstw. Z ośrodka zdrowia karetka zabrała mnie do szpitala chorób zakaźnych. Noc w izolatce – bez mamy i bez żadnej wiedzy... Przez kolejne 4 lata targany byłem po szpitalach, izolatkach, męczony dietami, tabletkami, ziołami. Słyszałem wiele diagnoz – że to żółtaczka, zapalenie wątroby... Nikt nie wiedział, co mi tak naprawdę dolegało! Chorobę mięśni zdiagnozowano dopiero po czterech latach. Po przeprowadzeniu szczegółowych badań i wykonaniu biopsji postawiono ostateczną diagnozę: dystrofia mięśniowa. Miałem wtedy 15 lat...  Z roku na rok mój stan zdrowia się pogarszał. Obecnie poruszam się o kulach, a niedługo może czekać mnie wózek. Przez jakiś czas pracowałam, ale dziś już nie jest to możliwe. Cały swój wolny czas spędzam z rodziną i oddaję się rzeźbiarstwu.  Jedynym ratunkiem jest dla mnie codzienna rehabilitacja, która utrzyma moje mięśnie w odpowiedniej kondycji. Potrzebuję również specjalistycznego sprzętu i preparatów medycznych, a bliska wizja zakupu wózka inwalidzkiego spędza mi sen z powiek. Strach o przyszłość moją, a w szczególności moich dzieci, jest nie do opisania. Nie chcę, aby dzieci były zmuszone do opieki nade mną, żeby widziały moje cierpienie. Proszę, pomóż mi w dalszej walce, abym miał zdrowie, a przede wszystkim siłę do dalszego życia! Michał

11 507,00 zł ( 19.28% )
Still needed: 48 164,00 zł
Małgorzata Kolczyńska
Małgorzata Kolczyńska , 51 years old

“Gosiu, proszę, wróć do nas!”

Choć od tego strasznego dnia minęły już trzy lata, wciąż dokładnie pamiętam co się działo. Gosia, moja żona została w domu, gdy ja wyjechałem na giełdę. Przed godziną 10:00 zdążyliśmy porozmawiać przez telefon. Gdybym wiedział, że to jest ostatnia rozmowa, jaką odbędę z Gosią, powiedziałbym jak bardzo ją kocham, jak cudowną jest kobietą i że zawsze przy niej będę. Nie minęło pół godziny, gdy zadzwonił sąsiad i powiedział, że żonę zabrała karetka na sygnale… W szpitalu stwierdzono ostrą zatorowość płucną z zatrzymaniem akcji serca, czego skutkiem było niedotlenienie mózgu. Z relacji sąsiadów wiem, że Gosia zdążyła zadzwonić po pomoc nim straciła przytomność. Natychmiast pojechałem do szpitala, a głowa mi pękała od różnych myśli. Nie mogłem zrozumieć jak do tego doszło. Małgosia zawsze była energiczna, aktywna, zorganizowana. Na nic nie chorowała, nie miała skończonych czterdziestu pięciu lat. Kilka miesięcy przed tym feralnym dniem, żona skręciła kostkę. Oczywiście bardzo ją bolało, a noga była mocno opuchnięta. Nie bagatelizowaliśmy problemu – szukaliśmy pomocy, lecz uspokajano nas, że wszystko w porządku i z czasem noga przestanie boleć. Czy to była przyczyna naszej tragedii? Po badaniach w szpitalu powiedziano mi, iż przyczyną był toczeń rumieniowaty. Choć żadna diagnoza nie zmieni tego co się wydarzyło, pozostaje mi walczyć o ukochaną żonę.  Małgosia przez prawie pięć miesięcy przebywała na OIOMie. Nigdy nie wróciła do domu. Podczas jej nieobecności zmarła moja teściowa, którą Gosia się opiekowała. Teściowa była już w podeszłym wieku, a chorób, które ją dręczyły było multum. Żona nie ma chyba świadomości, że jej mama odeszła...  Małgosia wymaga stałej rehabilitacji i specjalistycznej opieki. Codziennie jestem u niej i dbam najlepiej jak potrafię. W czasie największych restrykcji pandemicznych nie mogłem zobaczyć żony przez dziewięć miesięcy! Praca fizjoterapeutów została znacznie ograniczona, co poskutkowało zwiększonymi przykurczami i pogorszeniem pracy narządów wewnętrznych. Choć życie toczy się dalej, ja wciąż nie tracę nadziei. Pod koniec sierpnia chciałbym zabrać Gosię na trzymiesięczny turnus rehabilitacyjny. Szacowane koszty to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pomimo największych starań, sam nie jestem w stanie opłacić turnusu. W tym miejscu zwracam się z ogromną prośbą o wsparcie. Gdy odwiedzam żonę, wiem, że mnie słyszy, że czuje dotyk i ból, wodzi wzrokiem, a dłonie wykonują niewielkie ruchy. Cały czas jest w niej życie, o które mogę walczyć. Bez waszej pomocy nie odzyskamy Małgosi! Mariusz, mąż Małgosi

18 077,00 zł ( 19.26% )
Still needed: 75 753,00 zł
Jakub Malas
13 days left
Jakub Malas , 20 years old

Los nie okazał się łaskawy dla naszego syna... Pomóż nam to zmienić!

Walka o sprawność cały czas trwa. Nasz syn pokonuje kolejne przeszkody i osiąga efekty! To wszystko jest możliwe dzięki Waszej pomocy! Dziękujemy! Pragniemy, aby Kuba wyjechał na turnus rehabilitacyjny, ale potrzebne jest Wasze wsparcie! Nasza historia: W najgorszych przypuszczeniach nie spodziewaliśmy się scenariusza, który napisał dla nas los. W czerwcu 2020 roku nasz nastoletni syn trafił do szpitala wskutek krwotoku śródmózgowego. Nasza codzienność w jednej chwili runęła jak domino… Kuba musiał czterokrotnie przejść zabieg embolizacji. Niestety, skutkiem straszliwych komplikacji zdrowotnych okazało się czterokończynowe porażenie z przewagą niedowładu lewostronnego i spastyką. Kuba rozpoczął intensywną rehabilitację w walce o odzyskanie jak największej sprawności, która przynosiła dobre efekty. Syn na nowo nauczył się  samodzielnie siadać i z pomocą zrobić kilka kroków. Życie jednak potem znowu przygotowało dla nas potworną niespodziankę!   15 listopada 2022 roku w głowie Kuby powstał krwiak, co skończyło się kolejnym pobytem w szpitalu. Wszystkie wypracowane podczas ćwiczeń postępy przepadły! Kuba musiał zacząć rehabilitację od nowa, ponieważ pogłębił się lewostronny niedowład.  Wiemy, że rehabilitacja będzie musiała trwać jeszcze przez długi czas! Musimy wykorzystać każdą możliwość, aby wzmocnić sprawność naszego syna. Wierzymy, że Kuba będzie dokonywał kolejnych postępów w tej trudnej drodze, którą przyszło mu przemierzać… Pragniemy, aby Kuba wyjechał na turnus rehabilitacyjny, podczas którego będzie mógł bardzo intensywnie ćwiczyć. To dla niego wielka szansa na odzyskanie sprawności po przebytej chorobie! Jesteśmy pełni nadziei, że jeszcze będzie dobrze, a ten etap w życiu Kuby zostanie niedługo przykrym wspomnieniem. Aby było to jednak możliwe, prosimy o Waszą pomoc! Razem możemy podarować naszemu synowi to, czego teraz najbardziej potrzebuje – wyjazd na turnus rehabilitacyjny!  Rodzice

2 152,00 zł ( 19.26% )
Still needed: 9 019,00 zł
Jan Hernik
Urgent!
Jan Hernik , 43 years old

Janek walczy o życie❗️Nie możemy stracić ukochanego męża i taty... Ratunku!

Janek walczy o życie - a my walczymy o Janka, walczymy z czasem, walczymy o kolejne chwile razem.  Glejak IV stopnia - złośliwy nowotwór mózgu to zabójczy przeciwnik, ale Janek się nie poddaje - walczy, bo ma dla kogo żyć! Ja - Ania, żona Janka i troje naszych dzieci - Nina, Lila i Iwo - zrobimy wszystko, by ratować życie naszego ukochanego męża i tatusia... Jeśli jest nadzieja, poruszymy niebo i ziemię, żeby Janek mógł z tego leczenia skorzystać. Prosimy o pomoc! 5 czerwca Janek przeszedł kolejną operację mózgu w prywatnej klinice... To już trzecia operacja, kolejna wznowa, trzecia walka o życie. Operujący Janka doktor Libionka uznał, że za 2-3 miesiące konieczna będzie kolejna operacja. Otwieramy kolejną zbiórkę, bo szukamy ratunku - kontaktujemy się z klinikami w Niemczech, staramy o dostanie do programu badań klinicznych w Szwajcarii... Jest nadzieja. Nadzieja na to, by złośliwy nowotwór mózgu na zawsze nie rozbił naszej rodziny, nie zabrał mi Janka, a naszym dzieciom ukochanego taty...  Być może znasz  już naszą historię... Jeśli nie - 17 miesięcy temu nasze życie rozpadło się niczym domek z kart. Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba. To był zwykły dzień, 28 stycznia. Janek był w pracy, ja smażyłam z dziećmi naleśniki i snułam plany na zbliżające się ferie. Telefon z nieznanego numeru, w sekundę zburzył naszą beztroskę. Mężczyzna, który przedstawił się jako ratownik medyczny, zapytał, kim jest dla mnie Jan Hernik. W jednej sekundzie mnie zmroziło... Okazało się, że mój mąż stracił przytomność za kierownicą podczas jazdy samochodem... Dostał ataku padaczkowego i zjechał z drogi. Z samochodu wyciągnęli go inni kierowcy, wezwali pogotowie, które przetransportowało Janka do szpitala. Rozmawiałam z Jankiem przez telefon - mówił nieskładnie, nielogicznie, pytał, gdzie jestem. Wiedziałam, że stało się coś złego... Tomograf komputerowy pokazał zmianę w mózgu, której lekarze nie byli w stanie jednoznacznie zinterpretować. Po rezonansie i spektrografii lekarze nie pozostawili nam złudzeń. Glejak, rozlany, nie w pełni operacyjny, złośliwy,  IV stopień. Bardzo agresywny nowotwór mózgu, jeden z najgorszych, na jakie można zachorować. 90 procent pacjentów nie przeżywa nawet pięciu lat od diagnozy. W jednej sekundzie zaczęła się dramatyczna walka o życie... Choruje nie tylko Janek, choruje cała nasza rodzina. Mamy troje dzieci - Ninę, Lilę i Iwo. Bardzo kochają swojego tatę. Najtrudniej było wytłumaczyć dzieciom, że to nowotwór, na którego nie ma lekarstwa, że to choroba śmiertelna... Kiedy wpisałam do wyszukiwarki "glejak" i przeczytałam o rokowaniach, że Jankowi może zostać kilkanaście miesięcy życia, rozpadłam się na kawałki... Przez wiele tygodni płakałam kilka razy dziennie. Od diagnozy zaczęła się walka. Walczymy każdego dnia o to, by Janek został z nami... Niestety glejak to nowotwór, który odrasta i to w bardzo agresywny sposób... Mimo leczenia atakuje po raz kolejny. Jak tłumaczył to lekarz, to taki rodzaj nowotworu, który, jak wyjaśnił nam obrazowo lekarz, wygląda tak, jakby ktoś na mózg wylał sos do spaghetti. Atakuje struktury mózgu i jest mocno usieciowiony, nie da się go po prostu usunąć. Można wyciąć jakąś część, ale gdzie indziej może pojawić się znowu. Po ostatniej radioterapii u Janka pojawił się obrzęk mózgu oraz wodogłowie, a co za tym idzie problemy neurologiczne, potworny ból, wymioty... Konieczna była kolejna, trzecia już operacja mózgu. Dziękujemy Ci za dotychczasowe wsparcie - to dzięki niemu  Janek przeszedł trzy operacje w prywatnej klinice, gdzie dostał jeszcze szansę na życie. Musieliśmy za nie zapłacić, niestety w publicznej służbie zdrowia nie ma już możliwości pomocy neurochirurgicznej... Po ostatniej rozmowie z profesorem Libionką wstąpiła w nas nadzieja. Są badania kliniczne w Szwajcarii, leki sprowadzane z Niemiec, terapie Car-T Cell... Zrobimy wszystko i pójdziemy wszędzie, gdziekolwiek jest tylko cień szansy, cień nadziei na życie. Niestety, samo rozpoczęcie leczenia zagranicą to koszt kilkudziesięciu tysięcy euro... Janek był głównym żywicielem naszej 5-osobowej rodziny. Niestety powikłania po chorobie i leczeniu uniemożliwiają mu pracę... Stracił wzrok w prawym oku, ma lekką afazję, problemy z pamięcią krótkotrwałą. Potrzebujemy pomocy. Dzieci nadal nie dowierzają. Ja też nie. Nie wyobrażam sobie codzienności bez męża. To mój największy przyjaciel... Walczymy o każdy rok, miesiąc, tydzień, dzień razem. Bardzo prosimy o pomoc. Ania i dzieci Zdjęcie Anny Hernik, pokazujące Janka tuż po operacji z synkiem Iwo, zdobyło nagrodę internautów tegorocznego konkursu Grand Press Photo:

102 349,00 zł ( 19.24% )
Still needed: 429 566,00 zł
Jaromir Jasiński
5 days left
Jaromir Jasiński , 3 years old

Jaruś potrzebuje Twojego wsparcia! POMÓŻ!

Dzieci zdecydowanie wprowadzają wiele szczęścia do życia rodziców. Szczególnie gdy pojawiają się na świecie we dwójkę. Gdy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami bliźniaków byliśmy bardzo szczęśliwi! Niestety nagle pojawiły się komplikacje... Byliśmy na badaniu kontrolnym w 29. tygodniu ciąży, kiedy okazało się, że tętna naszych dzieci spadają. Konieczne było pilne cesarskie cięcie! Lekarze walczyli o naszych chłopców z wszystkich sił! Przez powikłanie, jakim jest zespół podkradania i niedotlenienie sytuacja jednego z naszych dzieci była cięższa... Jaruś urodził się taki malutki… Ważył zaledwie 600 gram i otrzymał tylko 1 punkt w skali Apgar. Jego stan był ciężki. W drugiej dobie życia przeszedł poważną operację z powodu perforacji jelita, która później niestety wystąpiła ponownie, wymagając kolejnego zabiegu i resekcji jelita. Synek trafił do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie cały wykwalifikowany zespół neonatologów i innych specjalistów wspierał jego malutki organizm w funkcjonowaniu. Szczególnie układu oddechowego, krążeniowego, nerek oraz tarczycy. Tak bardzo baliśmy się o nasze dziecko! Przez skrajne wcześniactwo u Jaromira wystąpiły również poważne zaburzenia wzroku, przez co syn musiał przejść laseroterapię. Niestety do dziś nasze dziecko ma ograniczone pole widzenia. Jaruś został wypisany do domu dopiero po siedmiu miesiącach. Wrócił z sondą donosową, przez którą był karmiony przez kolejnych kilka miesięcy. Na szczęście dzięki włożonej ciężkiej pracy naszej i zespołu terapeutów nauczył się przyjmować pokarm doustnie. Nasz dzielny wojownik wywalczył to co najważniejsze – życie, lecz do chwili obecnej trudny start, problemy zdrowotne i rozwojowe stanowią wyzwanie w jego codziennym funkcjonowaniu…  Pomimo swojego wieku Jaruś znacznie odbiega rozwojowo od swoich rówieśników. Syn jeszcze nie chodzi, ani nie mówi. Wymaga stałej, zaawansowanej rehabilitacji oraz wsparcia rozwoju w zakresie procesowania sensorycznego, rozumienia, adaptacji do zmian w otoczeniu, koordynacji oko-ręka i wsparcia wzroku.  Nasze dziecko jest dzielnym, małym wojownikiem, jednak potrzebuje regularnego wsparcia wielu specjalistów, aby w przyszłości miał szansę na sprawnie funkcjonowanie. Jaruś jest objęty programem wczesnego wspomagania rozwoju, który zapewnia do 8 godzin w miesiącu specjalistycznej pomocy w rozwoju psychoruchowym i społecznym. Jest to jednak niewystarczające, dlatego zalecono nam skorzystanie z odpłatnych turnusów  rehabilitacyjnych. Poza turnusami zależy nam również, aby Jaromir uczęszczał na integrację odruchów wzrokowo-słuchowych i terapię Neuro Taktylną. W celu rozwinięcia umiejętności psychospołecznych potrzebuje też kompleksowej terapii w Terapeutycznym Punkcie Przedszkolnym, który zapewni mu przygotowanie do przejścia do przedszkola integracyjnego.  Niestety to wszystko generuje olbrzymie koszty i aby zapewnić synkowi optymalne szanse na rozwój, potrzebujemy wsparcia. Dlatego zwracamy się z ogromną prośbą o wsparcie. Pomóżcie Nam zawalczyć o przyszłość naszego synka! Rodzice Jaromira

20 466,00 zł ( 19.23% )
Still needed: 85 917,00 zł
Artur Sochoń
Artur Sochoń , 40 years old

Grudniowa tragedia - w głowie Artura był tętniak, który pękł❗️Błagam o pomoc...

Artur, mój brat, to życzliwy dla innych, wrażliwy i zawsze chętny do pomocy człowiek. Optymista, który prawie nigdy nie narzeka. Bardzo kocha zwierzęta i dba o los naszych mniejszych braci. Stworzył dom dla sześciu bezdomnych kotów, które kochał nad życie. Artur ma też zdolności plastyczne, pięknie rysuje. W swoim małym warsztacie tworzy różne rzeczy z drewna. A w zasadzie powinnam napisać "tworzył"... Niestety ten świat już nie istnieje... Mija dokładnie rok od tragedii, którą wstrząsnęła życiem całej naszej rodziny. To był grudniowy dzień, początek 2020 roku... Myślami byliśmy już razem, przy wigilijnym stole, podczas Świąt... Dzień zaczął się jak każdy inny - skończył, gdy zadzwonił telefon... To była moja mama. Roztrzęsionym głosem przekazała mi informację, że Artur trafił do szpitala. Okazało się, że w jego głowie był tętniak, który nagle pękł... Mój brat jeszcze chwilę przed chwilą rozmawiał, śmiał się, bawił ze swoimi kotami, w drugiej chwili umierał... Uszkodzenia okazały się ogromne. Lekarze kazali przygotować się nam na najgorsze. W tamtym momencie czułam, że czas dla mnie i mojej rodziny po prostu się zatrzymał... Jak można przygotować się na odejście najbliższej osoby? Nie mogłam zrozumieć, jak to się mogło stać... Do dziś nie umiem pojęć tej niesprawiedliwości. Jak taki pełen życia, młody człowiek z pasjami i marzeniami nagle może stanąć oko w oko ze śmiercią? Błagałam ją, żeby zostawiła Artura w spokoju... To był dla nas wszystkich bardzo trudny czas. Mój brat to wojownik - nawet na chwilę się nie poddał... Codziennie mieliśmy na poprawę, która jednak długo nie nadchodziła. Dopiero po miesiącu spędzonym na intensywnej terapii, gdzie Artur leżał pod respiratorem, pojawiło się światełko nadziei. Dzień po dniu było coraz lepiej... Niestety, tętniak spowodował bardzo duże uszkodzenia mózgu. Cała lewa strona ciała brata jest sparaliżowana. Artur nie mówi, karmiony jest dożylnie, ale oddycha samodzielnie. Po pewnym czasie zaczął delikatnie poruszać ręką i nogą. Serce pęka z bezsilności. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Rehabilitacja jest dla Artura jedyną szansą, aby odzyskał choć namiastkę dawnego życia... Na NFZ nie ma co liczyć, musimy zapewnić bratu wsparcie prywatne. Nie jesteśmy w stanie opłacić rehabilitacji, dlatego proszę wszystkich dobrych ludzi o pomoc. Wiem, że w dzisiejszych czasach każdemu jest ciężko, ale proszę o każdą, nawet najmniejszą wpłatę dla Artura. Zdaję sobie sprawę, że brat nigdy nie będzie tak sprawny jak kiedyś... Nigdy nie wróci do dawnego życia... Jednak dzięki rehabilitacji jest szansa, że chociaż w jakimś stopniu odzyska sprawność ruchową. Na koniec pragnę podziękować wszystkim, którzy zechcą nam pomóc w tym bardzo trudnym czasie. Pamiętajcie, że życie jest tak piękne i tak krótkie, że należy cieszyć się każdą jego chwilą. Nigdy nie wiadomo, kiedy może dojść do tragedii  - takiej, która spotkała nas... Proszę, nie zostawiaj nas samych!

18 113,00 zł ( 19.23% )
Still needed: 76 036,00 zł
Gertruda Calik
Gertruda Calik , 39 years old

Rodzeństwo walczy o lepsze jutro! Choroba zabrała im wszystko.

Krzysztof i Gertruda to dorosłe dzieci pana Zbigniewa. Niestety każde z nich jest niepełnosprawne. Obydwoje zmagają się z dystrofią miotoniczna typu I, na którą chorowała też ich mama i babcia. Dystrofia miotoniczna jest chorobą dziedziczoną genetycznie, a ta rodzina dowiedziała się o tym, kiedy Gertruda i Krzysztof byli małymi dziećmi.  1,5 roku temu, w wyniku powikłań po COVID-19, zmarła żona Pana Zbigniewa. Pan Zbigniew nie jest w stanie pracować, ponieważ zajmuje się całodobową opieką nad dorosłymi dziećmi. Utrzymują się z renty.  4 lata temu, Krzysztof spadł ze schodów podczas wycieczki klasowej do muzeum i w wyniku tego doszło do krwawienia podpajęczynówkowego, ubytku czaszki i niedowładu prawej strony ciała. Rok później z tych samych schodów, również na wycieczce klasowej, spadła Gertruda i tutaj skończyło się na przezkrętarzowym złamaniu kości udowej. Jej chód znacząco się pogorszył. Nie jest w stanie samodzielnie wychodzić na zewnątrz. Wejście na niewielki stopień bez osoby trzeciej jest niemożliwe. Zanikowi ulegają poszczególne mięśnie kończyn dolnych, które odpowiadają za unoszenie stóp. Gertruda potrzebuje ortez, pasów derotacyjnych i innych sprzętów, żeby poprawić jakość swojego chodu.   2 lata temu u syna Pana Zbigniewa doszło do wielonarządowej niewydolności w wyniku pęknięcia wrzodu. Krzysztof spędził wtedy 3 miesiące w szpitalu, gdzie 3-krotnie był operowany przez powłoki brzuszne — usunięto część żołądka i jelit, następnie doszło do krwawienia do górnej części przewodu pokarmowego, ponownej operacji, podejrzenia nieszczelności i kolejnej operacji. Rozwinęła się posocznica i doszło do martwiczych zmian w lewej stopie. Stopę udało się uratować od amputacji, ale to, co obumarło, spowodowało, że stopa jest dużo mniejsza, ma ubytki masy mięśniowej i siły. Potrzebna jest orteza, żeby Krzysztof mógł być pionizowany w specjalnych chodzikach czy pionizatorze. Ze szpitala wrócił z sondą dojelitową, rurką tracheotomijną, ogromnymi przykurczami i zanikami mięśni. Przy postępującej chorobie nerwowomięśniowej każdy taki szpitalny incydent powoduje, że choroba przyspiesza i osłabia pacjenta. Zabiera to, o co pacjent walczy każdego dnia.  Zarówno Krzysztof, jak i Gertruda potrzebują rehabilitacji i sprzętu, który choć trochę ułatwi im tak trudną codzienność. Rodzina żyje skromnie, a nawet bardzo skromnie. Rzadko narzekają. Mają w sobie ogromną siłę, wiarę i szacunek do życia. I potrzebują pomocy, ale nie potrafią o nią prosić… Aktualizacja: Z głębokim smutkiem i żalem przyjęliśmy informację o śmierci Krzysztofa. Wierzymy, że jest już w świecie, w którym nie ma bólu i cierpienia... Rodzinie i bliskim składamy najszczersze kondolencje, a Darczyńców prosimy o dalsze wsparcie dla Gertrudy, która wciąż walczy o zdrowie. Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową

10 230,00 zł ( 19.23% )
Still needed: 42 962,00 zł
Igor Karolewski
Igor Karolewski , 15 years old

Nie pozwól, aby Igorek został uwięziony w czterech ścianach! POMÓŻ!

Jeszcze przed narodzinami Igorka wiedzieliśmy, że jego życie od początku nie będzie proste. Jednak synek dzielnie walczył, nie mając świadomości, jak okrutnie jego codzienność będzie momentami wyglądać. Niesamowicie podziwiamy go za uśmiech towarzyszący mu pomimo ogromu cierpienia, które choroba funduje mu każdego dnia… Igor przyszedł na świat jako wcześniak i już następnego dnia musiał przejść pilną operację ratującą jego kruche życie. W malutkim ciele naszego synka doszło do rozdęcia pętli jelitowych i trzeba było usunąć prawie całe jelito cienkie. To niestety nie był jedyny jego zabieg. Problemy z jego brzuszkiem trwały przez kolejne lata. Nie umiemy zliczyć ile ich w sumie było, ale z pewnością była to liczba dwucyfrowa… Podczas kolejnego zabiegu lekarze przywrócili Igorkowi ciągłość jelita, ale niestety do dziś musi być żywiony pozajelitowo (PEG) i nic nie jest w stanie zjeść buzią. Modyfikowane posiłki doprowadziły do usunięcia woreczka żółciowego, a do tego syn jest silnym alergikiem, więc niewiele pokarmów może przyjmować. I koło się zamyka, jak to mawiają: coś kosztem czegoś. Nasz synek dodatkowo od urodzenia zmaga się z mózgowym porażeniem dziecięcym oraz problemami z biodrami. To kolejna część ciała, która była u niego wielokrotnie operowana. Pomimo rehabilitacji i specjalistycznego leczenia wiemy, że Igor nigdy nie wstanie na nogi. Codziennie musimy go nosić i przenosić, znosić i wnosić po schodach, a jak wiadomo, dziecko rośnie i coraz więcej waży. Dodatkowo ostatnio napotkaliśmy kolejną przeciwność losu. Wózek inwalidzki, który jest jedyną możliwością na przemieszczanie się Igorka zrobił się za mały i wymaga wymiany.  Serce nam pęka na samą myśl, że bez odpowiedniego sprzętu syn stanie się więźniem domowego zacisza i nie będzie doświadczał piękna otaczającego go świata! Wszystkie dolegliwości naszego dziecka wymagają od nas ciągłego zaangażowania, dlatego tylko jedno z nas jest w stanie pracować. Choć bardzo byśmy chcieli, nie jesteśmy w stanie pokryć kosztów wymiany wózka. Wiemy, że nie jest to zbiórka na ratowanie życia czy pilną operację, ale ten sprzęt każdego dnia ratuje nasze dziecko przed zamknięciem w czterech ścianach mieszkania… PROSIMY O POMOC! Rodzice Igorka

4 795,00 zł ( 19.22% )
Still needed: 20 152,00 zł
Marta Kołtowska
Marta Kołtowska , 69 years old

Przeczytaj apel kochającego męża! Pomóż Marcie walczyć o sprawność!

W marcu 2024, w czwartym roku emerytury moja żona musiała poddać się operacji neurochirurgicznej. W jej mózgu, w samym rdzeniu uaktywnił się naczyniak. Fachowcy orzekli, że trzeba go usunąć, ostrzegając przy tym lojalnie o możliwych powikłaniach. Niestety, to, czego obawialiśmy się najbardziej, stało się rzeczywistością... Doszło do prawostronnego porażenia, a w konsekwencji zakłócenia pracy prawego oka, zakłócenia mowy i niedowład prawych kończyn. Całkowite wyłączenie z wszelakiej aktywności. A co najgorsze, bardzo przykre uczucie uzależnienia od innych… Moja żona jest obecnie niesamodzielna, porusza się na wózku inwalidzkim i we wszystkich czynnościach życiowych jest zdana na pomoc. Jestem u jej boku dzień i noc, robię wszystko, by ją wspierać i wszystko, by mimo tej sytuacji na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Jednak widzę, jak bardzo chciałaby sama sobie radzić, a jeszcze bardziej móc znów pomagać innym! Marta łączyła karierę zawodową z troską o rodzinę. Była inżynierem budownictwa wodnego, wychowaliśmy razem trójkę dzieci, a ona – kosztem własnej kariery – opiekowała się wnukami, troszcząc się o nie, aż osiągnęły wiek przedszkolny. Po przejściu na emeryturę nie zwolniła tempa – działała społecznie, prowadziła Koło Związku Emerytów, była członkiem stowarzyszeń, a jako skarbnik Klubu Petanque „Lajkonik” w Krakowie, zjednywała sobie wszystkich swoją pozytywną energią. Nawet w wieku emerytalnym zaczęła aktywnie uprawiać sport, startując w zawodach jako licencjonowany zawodnik. Na bulodromach brylowała poczuciem humoru, będąc osobą pozytywnie odbieraną przez wszystkich i korzystnie wpływającą na integrację środowiska, nie tylko senioralnego. A ja byłem i jestem z niej bardzo dumny! Jedyną drogą powrotu do sprawności jest dla żony rehabilitacja neurologiczna. Bezpośrednio po operacji Marta spędziła ponad dwa miesiące w ośrodku rehabilitacji NFZ. Specjaliści ocenili, że jest duża szansa przywrócenia wszystkich funkcji neurologicznych pod warunkiem dalszego prowadzenia intensywnej terapii. I tak też się dzieje, jednak od tej pory musimy płacić za to sami... Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie finanse. Emerycki budżet naszej rodziny nie pozwala na wiele. By móc wrócić do aktywności społecznej, a nawet sportowej i dalej cieszyć otoczenie swoją obecnością, żona potrzebuje wsparcia. Dziękuję za każdą złotówkę, która przybliży nas do dnia, kiedy na twarzy mojej ukochanej Marty znów zagości uśmiech pełen siły i nadziei. Włodzimierz, mąż Marty

31 749,00 zł ( 19.2% )
Still needed: 133 571,00 zł