Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Marcel Komorowski
Marcel Komorowski , 9 years old

Pozwól Marcelkowi usłyszeć świat - pomocy!

Kiedy widzisz dwie kreski na teście, wiesz doskonale, że w twoim życiu niebawem dokona się rewolucja. To pełne napięcia oczekiwanie, coś czego nie da się do niczego porównać… A później ściana, rozpacz i rozczarowanie. Bo przecież nie tak miało to wszystko wyglądać. To był moment, który zapamiętam na zawsze. Ciąża zmieniła wiele i sprawiła, że doświadczyłam emocji, których nigdy wcześniej w sobie nie odnajdywałam. Głaskanie brzucha, nasze pierwsze “rozmowy”, delikatne ruchy, a później mocne kopniaki - to wszystko dawało mi prawdziwą satysfakcję, uśmiech i spełnienie. W końcu nadszedł ten dzień. Nie spodziewałam się, że to będzie dzień, w którym cały mój świat rozpadnie się na kawałki. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Marcelka, prawie tego nie zauważyłam. Mój synek urodził się bez ucha. Nie byłam na to przygotowana, żaden lekarz na USG nie zauważył, że syn przez całe życie będzie borykał się z tak poważnym problemem. To przeoczenie kosztuje nas mnóstwo wysiłku, łez i stresu… Najtrudniejszy był pierwszy rok… Poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby znaleźć odpowiedź, na pytanie “co się stało?!”. W naszym przypadku nie wystarczy stwierdzenie, że Marcel nie ma ucha i kanału słuchowego, konieczne jest znalezienie przyczyny problemu, które pozwalały na dostosowanie leczenia, znalezienie specjalisty. Jeździliśmy po Polsce z całą dokumentacją medyczną w poszukiwaniu diagnozy. Byliśmy odsyłani do kolejnych klinik, podawano nam nazwiska nowych specjalistów, a my bez zastanowienia ruszyaliśmy w drogę. Uratował nas internet. Spędziłam wiele godzin przed komputerem, czytając dokładnie każdą historię. W końcu trafiłam! Znalazłam mamę dziewczynki, leczonej w USA, której słuch udało się uratować, a ucho odbudować. Obudziła się w nas iskierka nadziei, wreszcie znaleźliśmy drogę do rozwiązania naszego problemu. Odtąd wszystko miało zacząć się układać. Niestety, na naszej drodze stanął problem nie do pokonania: cena słuchu naszego synka to prawie 300 tysięcy złotych! Ogromne pieniądze, których nie jesteśmy w stanie zdobyć. Tak naprawdę operacja mogłaby zostać przeprowadzona natychmiast. Marcel ma 4 latka, a to kwalifikuje go do rekonstrukcji. W Polsce operacja byłaby możliwa dopiero w wieku 12-13 lat, a dla Marcela to zdecydowanie za późno. Już powoli dostrzegamy różnice i opóźniony rozwój spowodowany uszkodzonym słuchem. Na razie Marcel chodzi do przedszkola i świetnie odnajduje się wśród rówieśników, obawiamy się jednak czasu, kiedy Marcel rozpocznie swoją szkolną przygodę. Jeśli wciąż nie będą docierały do niego wszystkie dźwięki, problem będzie się pogłębiał. Dzięki wypracowanym metodom operacja w Stanach to dla nas gwarancja jednego zabiegu, dzięki któremu kanał słuchowy zostanie odbudowany, a ucho zrekonstruowane. Pozostaje kwestia kilkutygodniowej rekonwalescencji pod okiem specjalistów z tamtejszego szpitala. Gdybyśmy zdecydowali się na rozwiązanie problemu w Polsce, poza długim oczekiwaniem, czekałoby na Marcela kilka skomplikowanych operacji. Nie ma też gwarancji na to, że uda się całkowicie naprawić słuch. Czasem Marcelek staje przed lustrem, przegląda się i pyta “Mamo, gdzie jest moje uszko?", a ja patrzę na niego i zawsze powtarzam “taki się urodziłeś, ale zrobimy wszystko, by twoje ucho pojawiło się we właściwym miejscu” i zawsze dodaję: “bez uszka też jesteś piękny”. To dla mnie trudne, szczególnie kiedy starsze dzieci zadają pytania, wytykają mojego synka palcami. Wiem, że może pojawić się etap, kiedy Marcel bardzo weźmie to do siebie… Moim priorytetem jednak zawsze będzie zdrowie, prawidłowy rozwój synka to coś, dla czego jestem w stanie zrobić wiele. Nauczyć się prosić o pomoc... Mamy szczęście w nieszczęściu, nasz synek jest wyjątkowym człowiekiem. Ta choroba to wielki sprawdzian dla całej rodziny, dla mnie jako matki to wielkie wyzwanie, bo jedyne czego chcę to zapewnić mojemu synkowi zdrowia. Jego słuch to dla mnie najlepszy prezent, jaki mogę sobie wyobrazić. Dla Marcela to szansa na całkiem nowy start. Mój synek na to zasługuje, pomocy! _____ Zbiórkę można wspierać biorąc udział w licytacjach prowadzonych w grupie: Licytacje dla Marcela  

126 627,00 zł ( 45.01% )
Still needed: 154 671,00 zł
Sławomir Szyszka
Sławomir Szyszka , 54 years old

Sławek needs your help after six-metre fall from the mountain !

I would have never thought that my passion would make the worst grief in my life. One day changed everything and for the last two years I have been continuously struggling for my health. I need your help! I always used to be very active. Trekking, skiing, sailing, swimming, cycling, I loved sport and outdoor activities. My friends kept asking me for the source  of my energy, and my answer was “endorphins”. They triggered my positive feeling. I wanted to try some new experience. I had dreamt of high mountain climbing for a long time, so I enrolled on a course. I wish I hadn’t. I fell from the six-meter high mountain because the instructor had used improper safety rope. How irresponsible and ridiculous ?  I slipped and collapsed on the rock. My protection was not sufficient. I broke my back and it damaged the spinal cord. I was taken to the hospital and operated on. The next day diagnosis was shocking. Suddenly, I saw the wall between me  and my previous life. I couldn’t feel my legs! However, the wise doctor I met told me to fight. There was a chance I would walk again. Hope dies last, so I began my two-year long journey. After several months of hard, painful and exhausting recovery I am able to step using crutches but what I desire is walking. For the time being, I can’t keep my balance, I collapse very often and hurt myself.  I also suffer from leg cramps and muscle pain. I didn’t give up and I’m not going to. I want to fight for more. However, I need  a continuous rehabilitation but the Polish Health System fails to provide one.  I got only the basic treatment that is not sufficient.                                                                                       I dare to beg for the help as the modern rehabilitation methods are available only for additional fee that I can’t afford. I don’t work, I only get a disablement pension. What’s more, the insurance company refused my claim as the policy didn’t include extreme sports accidents.                                                                   I promised my wife and my daughter, I would break the wall I faced on that memorable day. I believe I can. I’m looking forward to it but  I need your help. I would appreciate any donates.

11 359,00 zł ( 28.24% )
Still needed: 28 854,00 zł
Michał Czopek
Urgent!
Michał Czopek , 32 years old

27 years of struggle with disability. Help me stand straight!

The first few hours of my life I was a healthy boy with an Apgar score of 9 points. That was my first and the last such evening where I was fully healthy. A moment later, I was infected with Staphylococcus aureus on a neonatal care unit and this bacteria will stay inside my body the rest of my life. This vicious bacteria “ate” almost all of my hip-joint, acetabulum, and femoral head. Today, my right leg is shorter than the left one by 3 inches. At my age, this is the last opportunity to make any changes. The surgery and following rehabilitation cost almost 400,000.00PLN ($106,435.00). Since 1992, I have been coping with earlier medical mistakes. As an infant, the infection was stopped, but it was not the end of my nightmare. Limited Polish medical care was only able to offer a life being wheelchair bound or surgery with uncertain results (an experimental trial). Only after my parent’s spent months conducting extended research for any opportunities abroad, I was accepted to undergo two surgeries at the ages of two and three in one of Germany’s highly equipped hospitals. German doctors were able to reconstruct some of my hip-joint following the profound damage that was done by the bacterium. They achieved a very important goal - I could walk. As a young boy, I tried to be like my school peers. I tried to run, jump, and have a happy childhood. It was not easy to do all of that with a rubber platform, attached by my grandfather, to my shoe’s right sole. In elementary school, I realized that I was “different”. Peers were curiously gazing at me and asked a variety of questions. I always took last place in 60 meter sprints. Why did this happen to me? Why can’t I be just healthy? Today I am 27 years old with a promising life ahead. I want to live independently without feeling like a burden for those closest to me. My hip-joint is presented in one of the pictures. Its range of motions is highly limited. In recent years, pain has been getting progressively more severe. The hip-joint becomes older and more used every day. I dread every morning because one day I may not be able to get up from my bed on my own. What options would I be left with? A prosthesis? A wheelchair? A permanent deformity? After more than two decades spent researching and numerous consultations with doctors, nobody was able to offer a safe and successful method of treatment. The unexpected breakthrough happened last April after yet another doctor consultation with a world famous expert in orthopedics Dr. Dror Paley from the United States. I was filled with hope. Dr. Paley is a genius and the finest expert in his medical field. He created a solid treatment plan to fix my physical condition. The upcoming surgery is immensely complicated. It consists of two stages: hip-joint reconstruction and leg lengthening. It is my last chance to get my physical health back and live without pain and worry. Due to my age, this is the last opportunity for such a complex surgery. Unfortunately, there is a downside. The surgery and following rehabilitation is tremendously expensive - exceeding my financial means. Therefore, I ask you for financial support to make this miracle happen. The collection of such colossal amounts of money seems like a miracle to me. Please, assist me. I need your help tremendously. I wish to walk through my life happy and healthy. Without you I may not be able to do so… Michał   

118 895,00 zł ( 31% )
Still needed: 264 605,00 zł
Paweł Siluk
Paweł Siluk , 50 years old

Gwiazda disco polo walczy z ciężką chorobą! Pomocy!

To trwa już tyle czasu... Od ponad 13 lat walczę z reumatoidalnym zapaleniem stawów.  To choroba, w której organizm sam atakuje i niszczy swoje, dotąd zdrowe komórki. Są dni, kiedy nie mam siły wstać z łóżka, kiedy nie widzę sensu, w tym, by starać się o każdy następny dzień, bo brakuje mi wiary w to, że jeszcze może być dobrze. Moja choroba to potworny ból. Jej sposób działania jest taki sam jak w przypadku stwardnienia rozsianego – z tą tylko różnicą, że SM atakuje mięśnie, a RZS kości i stawy. Organizm, broniąc się przed nieistniejącym wrogiem, doprowadza do przerostu maziówki wypełniającej przestrzenie międzystawowe, która staje się toksyczna. Jak mówi sama nazwa tej choroby, pojawiają się ogromne stany zapalne, co stopniowo “wyżera” stawy. Kości i stawy deformują się, czego skutkiem jest ogromny, nieprzemijający ból. Czasem jest tak silny, że nie mogę się ruszyć… Sterydy doprowadziły do tego, że mam powikłania – cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zniszczoną wątrobę, trzustkę, oczy i skórę. Jestem zależny najbliższych, bez których nie mogę funkcjonować – nie mogę sam podnieść się z łóżka, sam się ubrać, ani założyć butów. Z powodu choroby i bólu musiałem zamknąć moje, niegdyś bardzo dobrze funkcjonujące przedsięwzięcie, staromodny, przesycony artystycznym klimatem sklep plastyczny w Gdańsku. Czasem traciłem sens i chęć życia. Wtedy odnalazłem muzykę, która stała się moją nową pasją. Chcę ją tworzyć i się nią dzielić z Wami. Niestety – choroba mocno w tym przeszkadza.  Leczenie RZS polega na wyłączeniu systemu odpornościowego organizmu po to, aby przestał bronić się przed sobą samym. Wtedy zmniejsza się produkcja toksyczne maziówki, stan zapalny i bóle. W ten sposób byłem leczony dwa razy – raz przez dwa lata i raz przez półtora roku. To były lata, których nigdy nie zapomnę… Przeżyte bez bólu i z możliwością normalnego poruszania się! Dla mnie to był prawdziwy cud, który niestety tak szybko przeminął… Koszt leczenia jest bardzo wysoki. W moim przypadku leki nie są refundowane, bo jestem “nierokującym” pacjentem – mi pomagają tylko jak je biorę, a u innych występuje często wieloletnie zatrzymanie choroby – mi trzeba je podawać cały czas. Cena tych leków przewyższa możliwości nawet dobrze sytuowanych osób, a co dopiero człowieka, który przez swoją chorobę nie mógł utrzymać własnego sklepu… Zapewne domyślasz się, jak ciężko było mi się do Was zwrócić... I to nie dlatego, że mógłbym mieć jakiekolwiek wątpliwości co do Waszej szlachetności i chęci pomocy! I to nie dlatego, że ciężko jest prosić kogoś o pomoc! Ale dlatego, że zdaję sobie sprawę jak wielu jest potrzebujących.I Zapewne nie zdecydowałbym się na to, gdyby nie osoby spośród Was, które mnie do tego kroku gorąco zachęcały. To jest jedyne dobro, które przyniosła mi ta choroba: spotkanie z ludźmi, którzy niosą ze sobą dobro, serdeczność i dbałość o drugiego człowieka! Z ludźmi, którzy otwierają się na innych, którzy cieszą się z przekazu, który ze sobą niesiesz, którzy widzą i kochają życie tak jak ty sam! Proszę o pomoc, bo wiem, że z Tobą moja walka będzie łatwiejsza!

4 549,00 zł ( 6.09% )
Still needed: 70 025,00 zł
Wioletta Brzozowska
Wioletta Brzozowska , 29 years old

Porzucona, bez szans na przyszłość, u nas znalazła miłość. Pomocy!

Wymarzona, wyczekana, nasza. Długo myśleliśmy o tym, że dziecko będzie idealnym dopełnieniem naszej rodziny. Niestety, z czasem okazało się, że spełnienie największego marzenia okaże się jednocześnie przekleństwem. Procedury, tysiące dokumentów, szkolenia, spotkania ze specjalistami. Wszystko po to, by dołączyła do nas kruszynka. Malutka, bezbronna, pachnąca… 3-miesięczny bobasek, którego los leżał w naszych rękach. Kiedy po raz pierwszy na nią spojrzałam, poczułam niesamowitą radość, euforię… Ale pojawiło się coś jeszcze - właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa. Beztroskim macierzyństwem cieszyłam się tylko 3 miesiące… Kiedy pojawiły się pierwsze problemy z poruszaniem rączkami i nogami zaczęła się niekończąca droga prowadząca przez różnorodne gabinety specjalistów, lekarzy pediatrów, osób, które mogą podpowiedzieć rozwiązania. Przez myśl przeszła nam jeszcze jedna myśl, żeby zbadać pochodzenie córeczki, dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I wtedy poraziła nas pierwsza tragiczna wiadomość. Dom Dziecka powiedział, że brat Wiolettki żyje, ale nie funkcjonuje - jest w stanie wegetatywnym. Poraziła nas wizja tego, co może nas czekać, ale chcieliśmy poczekać na ostateczny “wyrok”. Lekarze nie mieli dla nas dobrych wieści. Wszystkie najgorsze obawy się potwierdziły. Było nawet gorzej. Diagnoza: SMA, Rdzeniowy Zanik Mięśni, typu I — dzień za dniem ciało Wioletty trawione chorobą zapada się… Każdy organ i kończyna powoli odmawiają posłuszeństwa. Kiedy próbowałam pogodzić się z tą informacją, jakoś poukładać naszą rzeczywistość dostałam wiadomość, która rozbiła moje serce na pół. Dom Dziecka zaproponował coś niewyobrażalnego… Oddanie Wioletty i wymianę na inne dziecko. Jak można zadać takie pytanie?! Krzyczałam przez łzy, że nigdy nie oddam córeczki - ani do Domu Dziecka, ani w szpony śmierci! Nagromadzenie myśli, konieczność poszukiwania leczenia dla córeczki, widok mojego dziecka, które miałam wrażenie, coraz bardziej się od nas oddala. Nie mieliśmy możliwości nacieszyć się wspólnym czasem. Zrobiliśmy mnóstwo planów. Nie było w tym wielkich oczekiwań. Codzienność dawała nam mnóstwo satysfakcji, radość, spełnienie. Tymczasem nadzieja powoli umierała, choroba rozwijała się nieubłaganie, z każdym dniem córka stawała się coraz słabsza. Całkowity brak sił, obniżona odporność i częste zachorowania na zapalenie płuc i oskrzeli doprowadziły do stałego podłączenie sondy, ssaka i respiratora, podtrzymującego życie. U Wioletty zdiagnozowano SMA, skrzywienie kręgosłupa, i poważną skoliozę. Usiąść może wyłącznie, kiedy ma na sobie gorset, jej jedyny zakres ruchów to przekręcenie głowy. Może zmieniać pozycje tylko na leżąco, z naszą pomocą. Jej ciało stało się niemal całkowicie bezwładne. Choroba uwięziła ciało mojej córeczki w łóżku. Odebrała możliwość przemieszczania się, pójścia w dowolne miejsce. Nie może udać się, gdzie chce, nie będzie miała nigdy swoich nastoletnich spraw.  Mimo że uwięziona w niepełnosprawności ciała, wciąż myśli tak samo. Jej mózg funkcjonuje bez zmian, jest otwarty na marzenia, kreatywny. Oderwaniem od rzeczywistości jest dla niej moda - jedynym sprawnym palcem korzysta z komputera w poszukiwaniu najnowszych trendów, podpowiedzi i rozwiązań. Tę pasję przejęła ode mnie, czasem siedzę przy niej, kiedy szyję i wtedy w jej oku pojawia się ten błysk. Najgorsza jest świadomość, że nigdy nie usiądzie przy maszynie, nie poczuje tych wibracji. Wierzę jednak, że nie wszystko stracone. Może kiedyś jakimś cudem zaprojektuje strój, który wzbudzi podziw. Mimo najgorszych wieści, walczymy o nią każdego dnia! Nadzieją na poprawę sytuacji córeczki jest intensywna rehabilitacja pod okiem specjalistów. Zajęcia pobudzają nerwy, zmniejszają poziom bólu i eliminują potworne cierpienie. Nie mogę patrzeć, jak się męczy, jak choroba odbiera jej resztkę sił. Mówię to od zawsze i będę powtarzać, nie oddam jej, choćbym miała walczyć do ostatniej możliwości. Ktoś mógłby powiedzieć, że mieliśmy wybór. Tak, wybraliśmy walkę o życie Wioletty i z perspektywy czasu, nie żałuję. Podjęłabym tę decyzję po raz drugi. Jej choroba nauczyła mnie, że piękne zakończenia występują  tylko w bajkach, a życie i jego przewrotność mają za nic wszelkie plany. Ratunek Wioli był moim przeznaczeniem. Potrzebuję wsparcia, proszę, pomóżcie ocalić moje dziecko! 

27 370,00 zł ( 32.42% )
Still needed: 57 045,00 zł
Robert Wierzbicki
Robert Wierzbicki , 53 years old

Krwiak w mózgu prawie mnie zabił. Walczę jak lew, ale sam nie dam rady

Jak to jest bać się zasnąć? A później bać się obudzić, otworzyć oczy. Przecież już raz tak się stało, już raz zasnąłem jako zdrowy, młody mężczyzna, szczęśliwy mąż i ojciec dorastającej córki, a obudziłem się, nie mogąc się nawet ruszyć. Od tego wszystko się zaczęło. Wszystko, co najgorsze. Silny i zdrowy facet, który pracuje, utrzymuje rodzinę, ma plany na przyszłość i stara się wcielać je w życie – tak można mnie było opisać kiedyś. Byłem kierowcą ciężarówki. Życie na walizkach czasami dawało w kość. Tęskniłem za rodziną, ale jadąc setki kilometrów przez Europę, bez stojącego nad głową szefa, czułem się wolny. Wolny także finansowo. Tak, byłem szczęśliwy, tym bardziej że postanowiliśmy kupić upragnione mieszkanie. Miało być naszą oazą spokoju, naszym miejscem na ziemi. Przyszedł dzień, którym postanowiliśmy, że odwiedzimy dawno niewidzianych znajomych. Pamiętam, że poczułem się jakoś słabiej, zaczęło mi się kręcić w głowie. Przyjaciele zaproponowali, żebym się położył… Wtedy to wszystko się zaczęło, a właściwie skończyło... Okazało się, że w mojej głowie przez lata rósł krwiak – tykającą bomba zegarowa, która tego dnia wybuchła, a o istnieniu, której nie miałem zielonego pojęcia. Krwiak nie dawał żadnych objawów. Lekarze podjęli decyzję o natychmiastowej operacji Lekarze, by uratować moje życie, zadecydowali o natychmiastowej operacji krwiaka śródmózgowego prawej półkuli mózgowej. Przytomność odzyskałem kilka tygodni później, ale i tamten okres pamiętam jak przez mgłę. Gdy się obudziłem, cała lewa strona mojego ciała była sparaliżowana. Od tego czasu jestem osobą niepełnosprawną. Po operacji przeszedłem różne stany od nieświadomości do załamania. Zdaję sobie sprawę, że to, co się stało, w takim samym stopniu co mnie, dotknęło moją rodzinę. Wiem, że to był dla nich najcięższy czas, że czasem brakowało mi wiary, że się uda, brakowało motywacji do walki, wiem, że byłem nie do zniesienia. W końcu stwierdziłem, że dosyć już tego rozdrapywania ran. Nie chciałem dłużej tylko egzystować. Zacząłem uczęszczać na rehabilitacje. Szybko wstałem z wózka, a moja sprawność regularnie się poprawiała. Zdarzało się też niestety uderzać głową w mur. Tak było wtedy, gdy NFZ wyznaczył mi termin specjalistycznej rehabilitacji na 2036 rok. Byłem załamany. Na szczęście sprawą zainteresowały się media. Dzięki ich wsparciu udało się wtedy, na ten jednorazowy turnus, znaleźć sponsorów. Dalej musiałem radzić sobie sam. Jeździłem na wózku inwalidzkim, ale dzięki rehabilitacji stanąłem na nogi. Codziennie staram się przezwyciężyć własne ograniczenia i walczę o odzyskanie sprawności, ćwicząc z rehabilitantem. Pragnę odzyskać sprawność pozwalającą na powrót do pracy, nie chcę tylko egzystować, chcę aktywnie uczestniczyć w życiu codziennym. Pomimo swoich ograniczeń zacząłem rozglądać się za pracą. Tak bardzo pragnąłem choćby namiastki utraconej samodzielności. Udało mi się. Znalazłem pracę jako ankieter telefoniczny. Nie jest to szczyt mojej ambicji, ale dzięki temu zajęciu czuję się, choć odrobinę bardziej potrzebny. Pracuję, ale pieniędzy ledwo wystarcza nam na spłatę rat za mieszkanie. Na tak potrzebne rehabilitacje nie mam już środków, a tylko one dają szanse na powrót do dawnej sprawności. Chcę aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym i rodzinnym. Bez ćwiczeń z terapeutami nie mam na to szans. Potrzebuję pomocy i bardzo Was o to proszę. Bez rehabilitacji zamiast powrotu do aktywności, czeka mnie powrót na wózek...

32 792,00 zł ( 33.87% )
Still needed: 64 016,00 zł
Monika Gąsiorowska
Monika Gąsiorowska , 46 years old

Na Monikę czekają dzieci. Pomóż wybudzić ją ze śpiączki!

Nasze życie dzieli się na dwa etapy  – przed wypadkiem i po. Takie coś może przydarzyć się każdemu i z dnia na dzień wywrócić wszystko do góry nogami. Przydarzyło się akurat nam i dziś musimy uczyć się z tym żyć. Serce Moniki zatrzymało się zupełnie niespodziewanie. Czas, w którym nie biło, doprowadził do nieodwracalnych zmian. Doszło do niedotlenienia i, choć udało się uratować życie, Monika wciąż nie odzyskała świadomości. Cały czas o nią walczymy! My – siostry, rodzice, dzieci i mąż. Prosimy, bądź z nami, a ta walka będzie łatwiejsza. To był 7 marca, dwa miesiące temu. Monika zawiozła córkę do szkoły. Kiedy wróciła, źle się poczuła. Chwilę później doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimacja, karetka, szpital – wszystko działo się bardzo szybko. Do dzisiaj wszystkim nam trudno uwierzyć w to, że w ciągu tych kilku chwil mogliśmy stracić Monikę. Dlaczego jej serce się zatrzymało? Tego nie wiemy do dzisiaj. Na OIOM-ie dowiedzieliśmy się, że stan Moniki jest zły. Lekarze wymieniali słowa, których tak bardzo nie chcieliśmy słyszeć – niedotlenienie, śpiączka, zatrzymanie akcji serca. A przecież jeszcze dzień wcześniej Monika rozmawiała z nami, chodziła, śmiała się. A teraz? Leżała w śpiączce na szpitalnym łóżku. Nie mówiła, nie ruszała się, nie patrzyła na nas… Do dziś nie odzyskała świadomości. Z dnia na dzień musieliśmy nauczyć się, jak opiekować się Moniką. Nasza mama właściwie zamieszkała w szpitalu, aby być przy niej cały czas. Po trzech tygodniach wypisano nas do domu… Tylko jak do niego wrócić, kiedy nie jest przystosowany do potrzeb Moniki? Poza tym potrzebna jest specjalistyczna opieka i rehabilitacja, której, choćbyśmy chcieli, sami nie zapewnimy. Monika potrzebuje całodobowej opieki. Niezbędna jest specjalistyczna rehabilitacja multisensoryczna, ponieważ pierwsze tygodnie i kolejne miesiące mają kluczowe znaczenie przy wybudzaniu ze śpiączki. Z uwagi na brak miejsc w ośrodkach finansowanych przez państwo, pozostają tylko te niepubliczne, posiadające odpowiednie zaplecze medyczne i rehabilitacyjne oraz wolne miejsce... Niestety – te kosztują mnóstwo pieniędzy. To, co się wydarzyło, zmieniło wszystko – zrewidowało wszystkie nasze plany i marzenia. To nasza wspólna tragedia – rodziców Moniki, męża, dzieci – Zosi i Tosi – oraz sióstr, które zawsze były razem, we cztery... Nie poddajemy się, będziemy walczyć, bo tylko tak możemy pomóc Monice. Innego sposobu nie ma. Prosimy o pomoc, bo choć stajemy na głowie, zaczyna brakować pieniędzy… Wierzymy, że któregoś dnia Monika wybudzi się ze śpiączki. Tak bardzo na nią czekamy… –rodzina Moniki

132 116,00 zł ( 45.99% )
Still needed: 155 118,00 zł
Beata Połukard
Urgent!
Beata Połukard , 54 years old

Let's help Beata!

Dears, Beata is my wife that I love and admire. She is a sensitive, kind-hearted woman. Beata always smiles and has a very positive attitude. Being a person who is compassionate and empathetic to the misfortunes of others, she has often helped with fundraising campaigns for sick kids. Today it is her turn to ask for help from You, Earth Angels - those with sensitive hearts and souls. Sadly, a deadly disease has invaded Beata’s life. She has very little time to take advantage of her chance to regain her health. In 2015, Beata was diagnosed with invasive breast cancer and her whole life went upside down. For any woman, it is a very traumatic experience. She hasn’t given up and decided to fight for herself and for the sake of her philanthropic mission. Beata had a lumpectomy of her breast, and she stayed cancer-free for the 2 following years. Unfortunately, in 2018 cancer has returned with an intensified force. It is a recurrent type of cancer in the same breast and it also turned out that she has another malicious lump in her armpit lymph nodes. She has already gone a long way down that difficult road. But she is now at a crossroads. Here is why. After a consultation with her oncologist-surgeon, Beata was given a terrible sentence – now that cancer has returned, she would have to remove not only the whole breast but also all the lymph nodes from her armpit. The doctor also wants her to proceed with chemotherapy for 3 months prior to the surgery. I was determined to find another solution elsewhere as I believed that there must be another form of treatment available that would give her a chance to heal and recover in a non-invasive way. I’ve started searching for another solution, and have found one: The Alpstein Clinic in Switzerland that has a great success in treating breast cancer. This clinic came up with a treatment plan that promises to cure her cancer by addressing the underlying cause of it. I’ve sent her medical information to the doctors at the clinic and they have replied, stating that her type and stage of cancer is a good fit for their program. They believe it can be completely cured if we can get treatments started before January 2020. The individualised treatment plan includes the optimal use of natural leading-edge therapies such as bio-immunotherapy and the highest quality natural remedies. The cost of this biomedical treatment therapy is over 100,000 Swiss Francs!   We got super excited about this good news but then our excitement subsided as soon as we realized that we simply won’t be able to afford it. Therefore, I would like to ask YOU, my Earth Angles, for help in this difficult time. Breast cancer is a very aggressive and insidious disease, delaying treatments can result in further metastases to other organs.  Beata’s time is running out as the deadline for this campaign is set at the end of January 2020. Ever since Beata was a child, she believed in Angels – and this time, she has no other choice but to wait for an angelic miracle to help her find healing. She believes that if there are people willing to be her Angels and help her today, then maybe someday she can be your Angel too. Thank you to all donors and all Earth Angels for your HELP! God Bless You! Cezar 

256 123,00 zł ( 80.5% )
Still needed: 62 010,00 zł
Marcin Chyrek
Marcin Chyrek , 35 years old

Kiedy sekunda zmienia bieg całego życia....

Moim marzeniem zawsze była rodzina, szczęśliwa, duża, pełna miłości. Kiedy do naszej rodziny dołączały kolejne dzieci, byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Okazało się jednak, że los postanowił pokazać nam swoją przewrotność w najgorszy możliwy sposób… Jedna minuta, kilkadziesiąt sekund może zmienić całe życie. To był moment, w którym wszystko się zatrzymało... Przez chwile chciałam się poddać. Stłumiony krzyk rozpaczy utknął mi w gardle... A później zostało mi tylko jedno wyjście, stoczenie wojny o życie i zdrowie mojego syna. Wojny, w której nikt nie dawał nam szans na zwycięstwo. Kiedy żegnałam się z nimi przed wyjściem z domu, krzyknęłam zwyczajne “do zobaczenia!”. Jak inaczej żegnać się z dorosłymi synami, kiedy wychodzą dosłownie na chwilę? Czy wychodząc rano do pracy, spodziewasz się, że możesz widzieć kogoś po raz ostatni? Ja też o tym nie myślałam. Trzej synowie wsiedli do samochodu z kolegą, by pojechać do pobliskiej miejscowości. Zwyczajna przejażdżka dla jednego z moich dzieci okazała się ostatnią drogą. Dla drugiego drogą, z której ciężko zawrócić. Trzeci, choć przeżył, boryka się z poważnymi problemami. Chwila wpłynęła na to, że nic nie jest takie samo. Rodzinna sielanka rozbiła się na milion kawałków. Kiedy ktoś pyta mnie, jak trzymamy się rok po tragedii… Ciężko przyznać, że jest coraz gorzej. Ta uderzająca cisza, której nic nie jest w stanie wypełnić. Marcin, Sławek i Łukasz - trzech synów z piątki moich dzieci. 1 kwietnia 2018 rok - ten dzień już zawsze będzie kojarzył się tylko z jednym słowem: tragedia... Ostatnie chwile życia spędzili razem - to jedyna pocieszająca myśl, w tej całej historii. Samochód nagle zjechał ze swojego pasa i uderzył w drzewo. Do dziś nikt nie zna przyczyny. Sławek, najstarszy z nich, zginął tuż po wypadku. Łukasz po początkowych problemach wyszedł z niego cało. Marcin najpierw zapadł w śpiączkę. Lekarze nie dawali mu szans. Kiedy pojawiłam się w szpitalu, usłyszeliśmy z mężem, że czas byśmy szykowali się na kolejny pogrzeb. Nie miałam nawet kilku dni na żałobę. Od razu ruszyłam do walki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że będę musiała go pożegnać. Przełknęłam łzy i postanowiłam, że na to nie pozwolę. Oczekiwanie na wybudzenie Marcina dłużyło się w nieskończoność. Kiedy w końcu otworzył oczy, doradzano nam, by jak najszybciej poszukać hospicjum. Syn miał nigdy nie wrócić do sprawności, a medycy zapowiadali, że my niebawem nie będziemy mieli siły się nim zajmować. Podjęliśmy decyzję, że nie zrezygnujemy. Było ciężko od samego początku. Wizyty w ośrodkach, konsultacje, prośby o pomoc. I małe-wielkie sukcesy. Wbrew temu, co zapowiadano, Marcin zrobił niesamowite postępy. Tylko i aż rok. Syn, mimo poważnych obrażeń i uszkodzeń, zaczął mówić pojedyncze słowa, każdego dnia walczy o samodzielność. W ostatnim czasie zaczął nawet wstawać z naszą pomocą. Widzimy, jak wiele jest w stanie wypracować, to daje nadzieję na to, że uda się uratować część tego, co odebrał wypadek. Nie zawsze jest łatwo. To nie jest historia, niczym z amerykańskiego filmu, gdzie po chwilowej burzy i załamaniu wychodzi słońce. Intensywna rehabilitacja, pobyty w ośrodkach bywają wykańczające dla syna. Czasem zniechęcony do wszystkiego zadaje mi pytanie, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi: “Po co mnie ratowałaś?!”. Patrzę wtedy na niego i wiem, że spojrzeniem przekazuję więcej niż za pomocą słów. Jestem jego siłą, opoką w najtrudniejszych sytuacjach. Ale to działa w dwie strony - on również jest moją inspiracją w chwilach, kiedy dopada mnie zwątpienie. Wiem, że nie możemy się poddać. Osiągnęliśmy już wiele, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedyś nas zabraknie, a Marcin zostanie na świecie sam. Nie chcę zobowiązywać rodzeństwa do codziennej opieki. Właśnie dlatego całą swoją energię skupiam na tym, by wypracować jak najwięcej. Wraz z osiągnięciami rosną również potrzeby. By podtrzymać dotychczasowe efekty, niezbędna jest dalsza, intensywna rehabilitacja, która pobudzi odpowiednie układy i zachęci do otworzenia kolejnych drzwi na drodze do samodzielności. Marcin, kiedyś skryty zamknięty w sobie, dziś chętnie nawiązuje kontakty. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Marcin musi walczyć. Ktoś wciąż na niego czeka… 8-letni Dorian, jego synek, z którym przez wypadek niemalże całkowicie stracił kontakt. Marcin tęskni i nie chce, by syn zapomniał, że ma ojca. Ojca, który jest odważnym i dzielnym człowiekiem. Który wrócił spod granicy śmierci, bo nie chciał przegapić, jak jego dziecko dorasta…  Marcin jest dorosły, ale wymaga całodobowej opieki. Nie pozwoliłam na to, by znalazł się w hospicjum, zawalczyłam o niego i udało się. Straciłam o jednego syna za dużo. Codziennie powtarzam Marcinowi i pozostałym dzieciom, że życie jest kruche. Każda chwila zasługuje na to, by ją celebrować, a w najtrudniejszych chwilach to rodzina pomaga wstać z kolan. Pomóżcie nam, by mój syn również mógł stworzyć własną i nie był skazany na wieczną samotność!

14 240,00 zł ( 51.48% )
Still needed: 13 420,00 zł