W wypadku stracił ciężarną siostrę i szwagra, sam ledwo przeżył. Dziś prosi o pomoc
Są takie tragedie, które raz opowiedziane, na długo zostają w pamięci. Zastanawiamy się wtedy, jak osoby nimi dotknięte mieszczą w sobie taki ogrom cierpienia. Gdzie jest granica, która wyraźnie sygnalizuje „dość – więcej już nie udźwignę?” - pytamy. A później okazuje się, że owszem, jest w każdym taka granica, ale jest też taka osoba, która, mimo że granica bólu i rozpaczy została dawno przekroczona – to ona nie traci nadziei i walczy. To matka. Była jesień 2006 r. Pani Hanna była wtedy szczęśliwą mamą 14-letniego Krzysia i Karoliny, która lada chwila sama miała zostać mamą. Rodzeństwo miało ze sobą bardzo dobry kontakt, lubiło spędzać wspólnie czas – szczególnie wtedy, gdy za chwilkę życie Karoliny miało zmienić rodzące się lada moment dziecko. 2 listopada 2006 roku Krzyś, wraz z siostrą i jej narzeczonym Łukaszem pojechał na wycieczkę do Białego Dunajca. Mieli w planach zwiedzić Kraków, nacieszyć się sobą, porozmawiać, pobyć razem… Pogoda nie sprzyjała od samego początku podróży. Na drodze było bardzo ślisko, do tego jazdę utrudniał podający bez przerwy śnieg z deszczem. Mimo że Łukasz jechał powoli, nie udało się uniknąć zderzenia z samochodem ciężarowym. - Karolinka z dzieciątkiem i Łukasz zginęli na miejscu. Krzyś odniósł bardzo poważne obrażenia, realnie zagrażające jego życiu – wspomina Pani Hanna. od lekarza prowadzącego dowiedziałam się, że Krzysiu nie będzie nigdy chodził, że ma uszkodzone kręgi szyjne i rdzeń kręgowy. Do tego wszystkiego pęknięcie czaszki, żuchwy, złamanie otwarte prawej ręki i biodra. To wszystko spowodowało u niego niedowład rąk i porażenie nóg” - wspomina mama Krzysztofa. Pamiętam, że pomyślałam wtedy, że nie będzie już mógł grać w piłkę nożną – a był dobrze zapowiadającym się bramkarzem klubu sportowego. Nie wiem, dlaczego akurat to w tamtej sytuacji wydawało mi się aż tak ważne. Może chciałam się skupić właśnie na tym, bo ogrom tego, co się stało, to było dla mnie za dużo… Nie mieściło mi się to wszystko w głowie, tym bardziej że kilka miesięcy wcześniej zmarł na raka mój mąż. Zostałam więc z tym wszystkim zupełnie sama. Cóż mogłam zrobić, wiedziałam, że Krzyś, który tu ze mną został , potrzebuje mnie najbardziej na świecie, postanowiłam więc, że dla niego się nie poddam. Nigdy. Mój syn przeszedł 3 poważne operacje, a od grudnia 2006 prowadzona jest rehabilitacja. Korzysta on również z prywatnych zabiegów rehabilitacyjnych w domu. Niestety, mimo ciężkiej walki o zdrowie Krzysia wyzwoliła się u niego pourazowa padaczka. Moje dziecko bardzo potrzebuje pomocy, więc ja z całych sił jej szukam. Zwracałam się z prośbą o pomoc do najwybitniejszych profesorów w kraju, jednak zazwyczaj słyszę, że uraz Krzysia jest zbyt ciężki, zbyt poważny, by podjęli się pomocy… Nie rezygnuje, cały czas robię tak, jak mi radzą, czyli śledzę nowinki, oddzwaniam za „jakiś czas”, przypominam o sobie, piszę, pytam. Dziś Krzysiowi najbardziej brakuje podjazdu, który pomoże mu wydostać się samodzielnie z domu. Chciałabym, by Krzysiek poczuł się pewniej, żeby zobaczył, że coś zależy od niego, że coś może sam, by zaufał sobie. To bardzo ważne. Chciałabym móc jeszcze zobaczyć, jak moje dziecko radzi sobie samo i jak jest po prostu szczęśliwe. Mam tylko takie marzenie. Tylko to jedno. Mama Hanna