Tragedia rodzinna tuż przed Świętami❗️Żona Zbyszka błaga o cud...
Czas przed Świętami Bożego Narodzenia nie kojarzy mi się z magią i radosnymi przygotowaniami, ale z najgorszym dramatem, jaki dane było mi przeżyć... To był 21 grudnia 2018 roku. Mąż przyjechał z zagranicy na Boże Narodzenie... Tak cieszyliśmy się, że spędzimy ten czas razem. Tymczasem okrutny los szykował dla nas ogromną tragedię rodzinną, której nikt się nie spodziewał... Tego dnia mąż pojechał na zakupy. Gdy minęło kilka godzin, a on ciągle nie wracał, zaniepokoiłam się... Zadzwoniłam do niego, ale sygnał rozległ się w domu - nie zabrał telefonu... Poszliśmy z synem go szukać. Nagle zadzwonił telefon... To była moja koleżanka. W sklepie, przy kasie zauważyła mojego Zbyszka... Dziwnie się zachowywał. Nic nie kojarzył, mówił, że jest mu słabo, że drętwieją mu ręce... Działo się z nim coś złego. Szybko przybiegłam do sklepu. Ze Zbyszkiem było coraz gorzej... Koleżanka wraz z mężem zawiozła nas do szpitala w Malborku. Początkowo nie chciano udzielić mi pomocy... Pielęgniarka odesłała nas do lekarza rodzinnego, ja jednak nie dałam za wygraną. Błagałam lekarzy, żeby zajęli się mężem - wiedziałam, że dzieje się coś złego... Po pięciu godzinach badań i czekania poinformowano mnie, że to problemy neurologiczne. Kiedy karetka zabrała męża do innego szpitala, wiedziała już, że to coś poważnego, nie sądziłam jednak, że usłyszę tak druzgocące wieści... Mąż przeszedł rozległy udar lewej półkuli mózgu. Jego konsekwencją był niedowład prawej strony ciała i afazja... Lekarz powiedział mi, że niestety najbliższe godziny będą decydujące, bo nie wiadomo, czy Zbyszek przeżyje... Mój świat się zawalił. Mój ukochany, pracowity, dbający o rodzinę mąż walczył o życie. Dzień w dzień odwiedzałam męża w szpitalu... Inni cieszyli się obecnością bliskich przy wigilijnym stole, ja płakałam i modliłam się, by Zbyszek przeżył i wyzdrowiał. Stan był ciężki, mąż leżał w pampersach, nie mówił... Lekarze walczyli, by postawić go na nogi. Ciężka rehabilitacja przyniosła efekt, ale z powodu padaczki poudarowej mąż znów trafił do szpitala... Przez całe życie mąż był jedynym żywicielem rodziny... Ma niedowład prawej ręki, problemy z wymową, chodzeniem. Trzeba przy nim być 24 godziny na dobę i pomagać mu w czynnościach takich jak ubieranie czy mycie. Mąż zawsze ciężko pracował, nie odmawiał nikomu pomocy... Dziś to my jesteśmy w takiej sytuacji, że musimy prosić o pomoc nieznajomych. Szansą na poprawę stanu zdrowia Zbyszka jest tylko intensywna rehabilitacja. Tylko ona sprawia, że mąż robi postępy... Inaczej wszystkie się cofają. Opiekuję się mężem przez całą dobę, mam zasiłek opiekuńczy w wysokości 600 złotych, mąż ma niewielką rentę... Mamy też niepełnoletniego syna. Niestety wszystkie środki idą na leki, opłaty i jedzenie. Na rehabilitację z NFZ nie mamy co liczyć, musimy zapewnić mężowi rehabilitację prywatną, a ona kosztuje krocie... Mąż ma 48 lat, jest jeszcze młodym człowiekiem... Wierzę, że możemy mieć jeszcze dobre życie, że Zbyszek może odzyskać choć część sprawności i samodzielności. Nie jest to łatwe dla mnie, ale opisuję dziś naszą tragedię z ogromną nadzieją, że ktoś zechce nam pomóc... Spotkało nas coś strasznego, czego nie zapomnę nigdy do końca życia. Będziemy wdzięczni za każdą złotówkę, każda jest dla nas nieocenionym wsparciem. Błagam o cud... Maria, żona Zbyszka