Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Kinga Bekus
Kinga Bekus , 19 years old

Każdego dnia moja córeczka walczy o lepszą przyszłość... – prosimy o pomoc!

Kinia przyszła na świat w 37. tygodniu ciąży przez cesarskie cięcie i od razu trafiła na oddział intensywnej terapii. Dopiero po kilku dniach mogłam wziąć na ręce moje maleństwo. Chwile radości szybko zastąpił jednak przerażający strach o przyszłość Kingi… Kinia była noworodkiem z cechami skrajnej hypotrofii i hipoglikemi, z wagą 1850 gramów i długością 46 cm. Pozwolono mi ją zobaczyć pierwszy raz 12 godzin po porodzie. To był druzgocący widok dla młodej mamy. Mnóstwo rurek, kabelków, ogromny inkubator i moje maleństwo ledwie widoczne wśród całą tej plątaniny. W szóstej dobie życia Kingę na sygnale przewieziono z oddziału noworodkowego na OIOM z powodu bezdechu. Mogłam ją zobaczyć dwa razy dziennie przez 20 min. W 10. dobie jej życia pierwszy raz wzięłam ją na ręce i poczułam zapach noworodka, który pamiętam do dziś. Od urodzenia Kinga była bardzo waleczna, spędziła na OIOMie 17 dni, walcząc o swoje życie. Po polepszeniu się jej stanu zdrowia, kiedy przekroczyła magiczne 2000 gramów, wreszcie przywieźliśmy ją do domu. Nasza radość podszyta była strachem o jej dalszy los. Pierwsza diagnoza neurologiczna to zaburzenia związane z wcześniactwem. Pomyślałam nie jest źle. Rozpoczęliśmy rehabilitacje ruchowa najpierw metodą Bobath, a następnie metodą Vojty. Patrząc na zdjęcia Kingi z okresu niemowlęcego nikt nie powiedziałby, że była wcześniakiem z takim początkiem swojego życia. Była mniejsza od innych noworodków, ale nie było widać innych różnic. Przez kolejne pięć miesięcy Kinga rozwijała się prawidłowo, rehabilitacja przynosiła efekty, zaczęła wypowiadać pierwsze słowa i utrzymywać pozycję siedzącą. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że tak dobrze jej idzie. Niestety w pewnym momencie, dzień po dniu, stan Kingi zaczął się pogarszać. W połowie grudnia 2005 roku dziadkowie, potem my, rodzice, zauważyliśmy pierwsze dziwne zachowania Kini. Zdiagnozowano zgięciowy zespół napadowy. Kinga stała się płaczliwa, nie chciała spać w dzień ani w nocy, budziła się zawsze z płaczem. W 2006 roku nasiliły się ponownie napady padaczkowe i wtedy wreszcie trafiam z dzieckiem do doktor, która wycieńczonej, przerażonej matce wytłumaczyła, że jej 11 - miesięczna córka choruje na mózgowe porażenie dziecięce z niedowładem czterokończynowym i lekooporna padaczkę – Zespół Westa, że stan córki była bardzo poważny, a rokowania bardzo złe. Kinga była krucha, malutka, wyczerpana napadami, rozwój psycho-ruchowy był na poziomie kilkudniowego dziecka. Leżąca kukiełka, bez szans na poprawę. Nie potrafiłam się pogodzić z taką sytuacją i nie godzę się z nią dziś. Od tamtego dnia walczymy o lepsze życie dla naszej kochanej córeczki. Dzięki dobrze dobranym lekom udało nam się ustabilizować napady padaczkowe, na tyle, że Kinia rozwija się emocjonalnie bardzo dobrze, ale z dużym opóźnieniem neurologicznym i ruchowym. Pomogły jej w tym zajęcia z wczesnego wspomagania rozwoju. Kinia bezustannie poddawana była i jest rehabilitacji. Potrafi siedzieć sama w wózku czy foteliku rehabilitacyjnym. Na ostatnim turnusie rehabilitacyjnym w styczniu tego roku Kinia postawiła pierwsze kroki, dzięki odpowiedniemu sprzętowi, po operacji podcięcia przywodzicieli. Moja radość tego dnia była ogromna, chciałam, aby wszyscy cieszyli się razem ze mną. Chociaż rozwój psychiczny Kingi jest na poziomie 3-letniego dziecka, cieszymy się, że rozpoznaje najbliższą rodzinę, przyjaciół i potrafi się do nas uśmiechać. Ten uśmiech jest dla nas nagrodą za karmienie, pojenie, zmianę pampersa, kąpiele, zmianę pozycji podczas snu, podnoszenie z łóżka do wózka, władania i wciągania z samochodu. Kinga wypowiada kilka słów, w tym to najważniejsze „mama”, które oznacza wszystko. Potrzebę jedzenia, picia, przytulenia się czy ból. Potrafi zawołać po imieniu swojego siedmioletniego brata Kubę, który za każdym razem dziękuje jej za to „przytulasem”. To również dzięki pojawieniu się Kuby, zarówno Kinga jak i my rodzice, dostaliśmy „nowy zastrzyk energii” na dalszą walkę o zdrowie córki. Dla naszej Kingi zrobimy wszystko, by zapewnić jej lepsze jutro. Na jej leczenie, rehabilitację i turnusy rehabilitacyjne zbieramy środki i wydajemy każdą zaoszczędzoną złotówkę. Niestety to wciąż za mało, więc szukamy nowych rozwiązań. Prosimy, pomóż nam dalej walczyć o Kinię! Rodzice

7 002,00 zł ( 29.02% )
Still needed: 17 119,00 zł
Sławomir Syguła
Sławomir Syguła , 40 years old

Choroba, przeszczep wątroby i niepełnosprawność... Potrzebna pomoc!

Zachorowałem, potem odeszła ode mnie żona, zabierając wszystko. Z dnia na dzień zostałem z niczym, bez mojego ukochanego synka, za to ze śmiertelnie niebezpieczną chorobą. Jakoś muszę żyć dalej, bo co innego mi zostało? Staram się, jak mogę, choć jest ciężko… Nie prosiłem nigdy o pomoc, ale teraz stoję pod ścianą… Nigdy nie skarżyłem się na swoje zdrowie. Byłem zdrowy, pracowałem, miałem rodzinę. Nagle jednak zacząłem chudnąć, czułem się coraz słabiej. Poszedłem do lekarza. Już podstawowe wyniki krwi wykazały, że coś złego dzieje się ze mną. Zlecono mi dokładniejsze badania, które wykazały, że mam wirusowe zapalenie wątroby typu B. Dla mnie był to szok.  Trafiłem do szpitala w bardzo ciężkim stanie. Nie było innej możliwości, tylko przeszczep wątroby, na który nie musiałem na szczęście długo czekać. Niestety, po nim nastąpiły komplikacje. Doszło u mnie do zapalenia mózgu i rdzenia kręgowego. Byłem bliski śmierci... Blisko 3 miesiące byłem w śpiączce. Z racji braku jakiejkolwiek rehabilitacji doszło u mnie do skostnień w biodrach. Lekarze mówili, że przez to nie będę w stanie chodzić, ale mój upór sprawił, że mogę poruszać się o kulach! To i tak wiele, choć tak odbiega od sprawności, którą odebrała mi choroba i brak rehabilitacji… Muszę często jeździć na wizyty lekarskie i kontrole. Mieszkam w maleńkiej miejscowości, a najbliższy lekarz jest kilkadziesiąt kilometrów. Chciałbym zebrać pieniądze na samochód dostosowany do moich potrzeb, abym mógł nim kierować bez używania nóg. Dla mnie taki wydatek jest ogromny, dlatego jestem zmuszony prosić o pomoc. Wiem, że proszę o wiele… Straciłem już jednak tak dużo, że ośmielam się prosić o jakiekolwiek wsparcie, by móc dalej walczyć o swoje zdrowie. Wierzę, że kiedyś jeszcze uśmiechnie się do mnie szczęście. Z góry dziękuję za każdą pomoc.  Sławek ➡️ doba.pl – Charytatywne zawody wędkarskie dla Sławomira:

17 847,00 zł ( 64.81% )
Still needed: 9 690,00 zł
Katarzyna Szustak
Katarzyna Szustak , 47 years old

Samotna mama walczy o sprawność. Bez operacji nie stanie na nogi!

Oglądać własne nogi bez cienia obrzydzenia. Wyjść z domu bez porażającej myśli, że jutro ból będzie paraliżujący i wykluczy mnie z życia na kilka najbliższych dni. Móc powiedzieć córce, że pójdę z nią dalej niż do najbliższego pokoju.  Chwilę, kiedy choroba zwaliła mnie z nóg pamiętam jak przez mgłę. Kilka dni wcześniej byłam przekonana, że to zwykłe przeziębienie. Miałam w planie spędzić chwilę w domu, wyleżeć chorobę i wrócić do życia. Późniejsze wydarzenia majaczą gdzieś w świadomości. Szczegóły znam tylko z opowieści bliskich, którzy mnie wtedy ratowali. Ludzie, którym zawdzięczam życie. Coś, co z założenia brzmiało niegroźnie, doprowadziło do śpiączki. Leżałam w szpitalu, a moja rodzina zadawała sobie jedno pytanie: co dalej? A ja nieświadoma niczego leżałam tam zdana na pomoc lekarzy.  Kiedy otworzyłam oczy nie wiedziałam, co się dzieje. Pierwsze spojrzenia na świat uświadomiły mi jedno: teraz muszę doceniać każdą małą chwilę. Czekała na mnie nastoletnia córka. I życiowa rewolucja. Zmieniło się wszystko. W wyniku zakażenia moje życie było zagrożone. W tym momencie lekarze podjęli jedyną słuszną decyzję. Musieli działać natychmiast. Amputacja stóp to jakby ktoś pozbawił mnie samodzielności, możliwości podejmowania decyzji, szansy na aktywne wychowywanie córki.  Ja, osoba, która zawsze była niezależna i pierwsza ruszała do działania pełna energii, zostałam przykuta do łóżka. Każdy dzień stał się dla mnie wyzwaniem. Mimo że minęło już kilka lat, tak jest do dziś… Walkę prowadzę z samą sobą, z ograniczeniami, z bólem. Każde wyjście to doświadczenie graniczące z traumą. Kiedy chcę pójść, nawet do najbliższego sklepu, zawsze zabieram ze sobą kule, a najlepiej by ktoś był obok, kto zawsze będzie mógł służyć ramieniem. Bo sił na utrzymanie się na nogach mam wciąż niewiele. Wracając do domu czuję, że czeka mnie najgorsze. Widok zakrwawionych skarpetek, opuchniętych, obolałych kikutów przypomina, co przeżyłam. Kilkanaście minut spaceru przykuwa mnie do fotela na kilka kolejnych dni. Później nawet chodzenie po domu jest poważnym problemem… Kilka kroków jest niczym wejście na najwyższą górę. Mogłoby się wydawać, że przez potworne konsekwencje choroby jestem całkowicie wyłączona z życia. Na szczęście nie do końca. W ogromie nieszczęścia, którego doświadczyłam, mam odrobinę szczęścia, ponieważ otaczają mnie fantastyczni ludzie. Tacy, na których zawsze mogę liczyć. Kiedy koleżanki odwiedzają mnie w domu i opowiadają o codzienności strasznie im zazdroszczę. To ukłucie, które za każdym razem uświadamia mi, że mam niewielkie szanse na to, by żyć tak jak kiedyś. Pójść do pracy, być wśród ludzi, realizować ambicje. Dla jednych ta rutyna bywa wyniszczająca, a mi gwarantowała, że czułam, że żyje.  Dla siebie, dla mojej córki chcę być sprawna. Marzę o tym, by ból zniknął z mojego życia. Niestety, tego, co doświadczyłam nie da się usunąć, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potrzebna jest interwencja lekarzy, skomplikowana operacja, która daje szanse i nadzieje na to, że jeszcze ruszę przed siebie. Że moje największe marzenie o sprawności i samodzielności się spełnieni. Niestety, jest jeden haczyk… Kiedy w niemieckiej klinice dowiedziałam się, że jest szansa w mojej głowie pojawiły się ogromne nadzieje. Ale wraz z nią przekazano mi również kosztorys na ogromną kwotę. Suma, której nie mam! Ponad 300 tysięcy złotych - cena za sprawność, operację i protezy stóp. Za realizację największego marzenia. Proszę o pomoc! To jedyna szansa, bym ja, samotna mama, kroczyła u boku córki w najważniejszych momentach jej życia.  Inni czasem nie rozumieli, ale ja zawsze chciałam wycisnąć z każdej chwili tyle, ile możliwe. Zupełnie jakbym czuła, że czas jest ograniczony, że za jakiś czas może nie będę miała szansy. Życie rozbija się o chwilę. W ciągu jednej wszystko, co robiłeś, na co pracowałeś, może zniknąć. A ty nie będziesz miał na to żadnego wpływu. Właśnie dlatego wierzę, że przyciągnę dobrych ludzi, którzy zechcą odmienić mój los. To jedna, jedyna szansa na to, że śpiączka i choroba pozostaną wyłącznie wstrząsającym wspomnieniem.  A przy życzeniach składanych komukolwiek, pamiętaj, zdrowie jest najważniejsze...

9 392,00 zł ( 2.94% )
Still needed: 309 757,00 zł
Mirosława Kubowicz
Mirosława Kubowicz , 62 years old

Tragiczna powódź zniszczyła dom! Pomóżmy rodzinie Kubowiczów!

Dom. To coś więcej niż cztery ściany – to miejsce pełne rodzinnych wspomnień i historii. Bezpieczny azyl, jaki w 1984 Jan Kubowicz wybudował razem ze swoim ojcem – człowiekiem, który przeżył wywózkę na Syberię. Ten dom był symbolem ich rodzinnej siły, przetrwania i tradycji. W najbliższych dniach zostanie zrównany z ziemią… Powódź zniszczyła całe ich życie. Z całego dobytku rodzinie udało się uratować jedną parę butów i patelnię. Woda zabrała wszystko… To już drugi raz, kiedy natura tak boleśnie doświadczyła rodzinę Kubowiczów – w 1997 roku również musieli stawić czoła żywiołowi, ale wtedy udało się odbudować dom. Dziś straty są ogromne…  Bez pomocy rodzina nie podniesie się z tej tragedii! Dom Kubowiczów to nie tylko dach nad głową – to część ich historii, którą chcą przekazać swojemu synowi i przyszłym pokoleniom. To dom, który budował ojciec dla swojego syna. Janusz i jego żona marzą o tym, by ich syn również miał możliwość kontynuowania tej rodzinnej tradycji. Czy ich ostatnie marzenie się spełni? Pomóżmy rodzinie Kubowiczów odzyskać nie tylko dach nad głową, ale także nadzieję na dalsze budowanie rodzinnej historii w tym wyjątkowym miejscu. Dziękujemy za każdą, nawet najmniejszą wpłatę.  Rodzina, znajomi i ludzie dobrej woli

11 878 zł
Nikola Banović
Nikola Banović , 48 years old

To była moja misja, pasja i praca... Powódź odebrała mi WSZYSTKO❗️

Miejsce, które od 2019 roku było dla mnie i moich pacjentów drugim domem… Moja pasja i misja. Gabinet fizjoterapeutyczny w Kłodzku został doszczętnie zniszczony przez niedawną powódź. Woda zalała wszystko, od sprzętu po meble i dokumentację. W jednej chwili straciłem miejsce pracy i walczę o przetrwanie. Fizjoterapia to dla mnie znacznie więcej niż tylko zawód. To pasja, misja i codzienność, w której z pełnym zaangażowaniem i sercem niosę pomoc ludziom potrzebującym wsparcia w ich walce z bólem i chorobą.  Przez lata, od samego początku istnienia mojego gabinetu, robiłem wszystko, aby przynosić ulgę pacjentom, wspierać ich na drodze do zdrowia i dawać nadzieję. Teraz to czas przeszły. Teraz ja sam potrzebuję Waszej pomocy. Powódź odebrała mi narzędzia do niesienia pomocy innym, lecz nie zabrała mi wiary w dobre serca i empatię ludzi. Wierzę, że z Waszą pomocą uda mi się odbudować gabinet i wrócić do tego, co jest moją życiową misją. Jeśli możecie i chcecie wesprzeć mnie w tej walce o przetrwanie, będę wdzięczny z całego serca. Nikola

730 zł
Mariusz Jagielski
Mariusz Jagielski , 37 years old

Uciekałem z córką na barana w wodzie, której poziom sięgał 1,5m❗️ Mieszkanie zalała powódź...

Woda. Zwykle uspokajająca, stała się nagle niszczycielskim żywiołem, który zabrał nam wszystko. Fala przyszła nieubłaganie, nie dając nam czasu na ratunek. Z każdą chwilą jej poziom w mieszkaniu podnosił się wyżej, topiąc nadzieję i mienie, które tak skrupulatnie budowaliśmy. Woda wydarła z naszych ścian wspomnienia, pochłonęła meble, zdjęcia, codzienne przedmioty. Jej szum zagłuszył nasze krzyki, a potem zapadła cisza – ciężka, przytłaczająca cisza straty. Zostaliśmy z niczym. Pozostał tylko strach, co dalej... Jestem mieszkańcem Kłodzka. W jednej chwili straciłem wszystko, co dla mnie i mojej rodziny było całym życiem. Powódź zabrała nam nie tylko mieszkanie, ale również poczucie bezpieczeństwa, które tak ciężko budowaliśmy przez lata. W obliczu katastrofy czuję się bezradny i przerażony, a każda minuta przynosi nowe obawy o przyszłość. Nie potrafię zapomnieć tej nocy, gdy wszystko się zaczęło... Do godziny 17:00 śledziliśmy w telewizji informacje o nadchodzącej fali. Mówiono wtedy o wysokości 5,5 metra. Około 20:00 przyszła tragiczna wiadomość, że pękła zapora na zbiorniku retencyjnym, a woda nieubłaganie ruszyła w stronę Kłodzka. W nocy powódź zaczęła wdzierać się do naszego mieszkania. Przerażeni, nie wiedząc, co robić, uciekliśmy z domu o 9 rano – ja, moja żona, nasza 9-letnia córka i nasz pies. Szliśmy w 1,5 metrowej wodzie, trzymając się razem, choć woda z każdą chwilą zalewała nam stopy. Córkę niosłem na barana, a ona z drżącym głosem wołała: "Mamo, chodź obok nas, nie zostawiaj nas!". Te słowa, które wyryły się w moim sercu i pozostaną tam już na zawsze. To nie scena z filmu katastroficznego, to rzeczywistość...  Gdy w końcu udało się nam uciec, podjechał po nas sąsiad teściowej, który zabrał nas do bezpiecznego miejsca. Teraz przebywamy u bliskich, próbując zrozumieć, jak mamy zacząć od nowa. Nasze mieszkanie, które było dla nas azylem, zostało doszczętnie zniszczone. Woda wdarła się do wnętrza mieszkania, zalewając je po sam sufit. Wszystko przepadło – meble, sprzęty, pamiątki, a przede wszystkim – nasz dach nad głową... Najbardziej martwię się o naszą córeczkę. W czasie ucieczki była bardzo dzielna, ale teraz dochodzi do niej, co przeżyła. Na szczęście szkoła pomogła nam w nawiązaniu kontaktu z psychologiem, ale przed nami długa droga do odbudowania jej poczucia bezpieczeństwa. Teraz, pełen rozpaczy, zwracam się do Was z prośbą o pomoc. Tak naprawdę potrzebujemy wszystkiego. Najbardziej jednak zależy nam na zebraniu środków na osuszenie i wyremontowanie mieszkania. Potrzebujemy też nowych mebli, sprzętów RTV, ale przede wszystkim – miejsca, w którym moja córka znów poczuje się bezpiecznie. Proszę, jeśli możecie, pomóżcie nam stanąć na nogi. Podarujcie nam nadzieję na lepsze jutro, dla mnie, dla mojej rodziny, dla córki. Wierzę, że wspólnie możemy odbudować to, co zostało nam odebrane przez niszczycielski żywioł. Każde wsparcie – to dla nas szansa na nowy początek. Niech dobro, które okażecie, wróci do Was ze zdwojoną siłą. Mariusz z rodziną

345 zł
Rodzina Pfeifer
Rodzina Pfeifer , 8 years old

Rwący nurt rzeki zabrał nam poczucie bezpieczeństwa i pozostawił zniszczenia... Pomóż!

Nagle bez ostrzeżenia, woda wdarła się do domów, niszcząc dorobki życia mieszkańców okolicznych wsi. Rwącym nurtem zabrała poczucie bezpieczeństwa. To przerażające, że człowiek w jednej chwili może stracić wszystko, na co pracował całe życie: dach nad głową, środki do życia, a nawet nadzieję, że kiedyś to odbuduje. Powódź jest katastrofą, która nie tylko zostawia materialne zniszczenia, ale również głębokie rany w sercach tych, którzy muszą po niej zmierzyć się z powrotem do normalnego życia... Znaleźliśmy się w sytuacji, w której rzeczywistość w jednej chwili zamieniła się w walkę z żywiołem. Jesteśmy rodziną mieszkającą w Kałkowie. Zostaliśmy dotknięci tragedią powodzi. Woda przyszła nagle, nocą, niesiona przez rzekę Widę oddaloną o około 50 metrów od naszej posesji. Zabrała nasze podwórko, zniszczyła drogę dojazdową, zalała kotłownię oraz windę, ale oszczędziła sprzęt, bez którego nasze codzienne funkcjonowanie stałoby się koszmarem z najgorszych snów. Choć nasze lokum znajduje się na pierwszym piętrze i woda tam nie dotarła, to nasz świat dosłownie tonie. Kotłownia, serce naszego domu, jest teraz bezużyteczna. Woda zniszczyła piec, a podwórze wciąż pokryte jest błotem i resztkami powodzi. A to nie wszystko – rwący potok przerwał rurę za mostem, więc obecnie nie mamy dostępu do wody. Codzienne życie stało się teraz walką o przetrwanie. Mieszka z nami nasze ośmioletnie dziecko, które zmaga się z niepełnosprawnością. Wymaga całodobowej opieki, a teraz jest to utrudnione przez wodę, która stoi w najbliższej okolicy.  Potrzebujemy pomocy, aby stopniowo przywrócić stan sprzed powodzi oraz zapewnić naszemu dziecku normalne warunki życia. Córka wymaga regularnych dojazdów na specjalistyczne zastrzyki i rehabilitacji, w miejscu bardzo oddalonym od naszego domu. Jesteśmy przerażeni – co dalej, jeśli nie uda nam się odbudować domu? Zbliża się sezon grzewczy, a piec obecnie nie nadaje się do niczego. Nie tylko nasz dom ucierpiał... Nasza ciocia straciła dosłownie wszystko. Jej dom został zalany po kolana – meble, sprzęt gospodarstwa domowego, wszystko... Z każdą kolejną minutą woda wlewała się przez ściany do wnętrza domu ciotki. Pozostały zgliszcza. Teraz stajemy wobec dramatycznej rzeczywistości – musimy odbudować życie naszej rodziny sprzed tej tragedii, ale nie mamy na to środków. Bardzo prosimy o Wasze wsparcie, aby naprawić piec, wymienić drzwi oraz odbudować kotłownię w naszym domu. Bez tego nie jesteśmy w stanie przetrwać zimy, nie mówiąc już o zapewnieniu opieki naszemu dziecku. Nie prosimy o wiele. Każda złotówka jest obecnie dla nas ogromnym darem. Nie zostawiajcie nas samych w tym dramacie... Dziękujemy z całego serca za każdą, najmniejszą nawet pomoc. rodzina Pfeifer

225 zł
Antoni Janik
Antoni Janik , 70 years old

POWÓDŹ odebrała Panu Antoniemu dach nad głową❗️Potrzebna PILNA POMOC❗️

Wydarzenia, które dotknęły w ostatnim czasie nasz kraj, chyba nikomu nie są obce. Żywioł odebrał tysiącom ludzi dach nad głową, dobytek życia, możliwość schronienia… Od kilku dni śledzimy w mediach historie ludzi, którzy drżącym głosem, ze łzami w oczach opowiadają o swojej tragedii.  W materiale Faktów TVN, który ukazał się 16 września 2024 roku, przedstawiona została historia Pana Antoniego z Siedlęcin koło Jeleniej Góry, któremu wylewająca rzeka Bóbr zalała dom. Meble, podłogi, kafelki wkrótce wylądują w koszu… Wraz z nowym piecem za 40 tysięcy złotych, którego nie zdążył nawet jeszcze odpalić. Dom nadaje się do generalnego remontu – mężczyzna stracił wszystko! Historia mieszkańca Siedlęcin chwyciła za serce wiele osób. W ramach instagramowego konta @czterystronyswiata i wsparcia obserwatorów postanowiliśmy dotrzeć do Pana Antoniego i zaproponować mu utworzenie zbiórki. Nawet w chwili największej tragedii mężczyzna w pierwszym momencie myślał o innych, którym też potrzebna jest pomoc. Tym jeszcze bardziej nas ujął. Siedlęcin to wieś, którą zamieszkuje niecałe 1400 osób, głównie są to seniorzy. Ci ludzie są załamani, a niektórzy z nich nie mają już sił i środków, by podnieść się po ostatnich dniach ciągłej walki... Tak samo Pan Antoni, który wie, że poniesione straty będą kosztowały majątek! Już nie raz udowadnialiśmy, że jesteśmy w stanie dokonywać wielkich rzeczy. Jestem pewien, że tak będzie i w tym przypadku. Twórca profilu @czterystronyswiata  ➡️ Materiał o Panu Antonim i innych ofiarach powodzi w Faktach TVN ➡️ Więcej na instagramie @czterystronyswiata

121 965 zł
Janina Sobańska
Janina Sobańska , 86 years old

NISZCZYCIELSKI ŻYWIOŁ ponownie doszczętnie zniszczył mojej mamie dom❗️POMOCY❗️

Moja mama, 86-letnia nauczycielka, już dwukrotnie doświadczyła niszczycielskiej siły powodzi. Jej dom został doszczętnie w 1997 roku zniszczony. Odremontowany, miał jej służyć do końca dni… Niestety woda wdarła się ponownie i zniszczyła wszystko, co znajdowało się na parterze...  Niszczycielski żywioł zalał sypialnię, kuchnię, łazienkę i kotłownię. Oszołomiona i przygnieciona rozmiarem nieszczęścia mama, desperacko osuszała podłogę, nie zdając sobie sprawy, że niedługo podłoga spuchnie i te piękne deski trzeba będzie zerwać. Na sznurkach dookoła domu suszą się ręczniki, odzież. Nie można nawet ich wyprać, bo zalana kilkuletnia pralka odmówiła posłuszeństwa… Drewniana podłoga wybrzusza się i nadaje już jedynie do utylizacji. Regipsy na ścianach wchłonęły wodę jak gąbka. Meble, łóżka, szafki kuchenne, piec… Nic nie nadaje się już do użytku – wszystko wymaga wymiany. Mało tego dach też nie wytrzymał ciężaru i obfitości opadów, zaczął przeciekać.  Ogrom nieszczęścia jest niewyobrażalny. Wiemy, że ubezpieczenie i rządowe zapomogi nie wystarczą. Dlatego z całego serca proszę o pomoc, dla mojej kochanej mamy. Otwórzcie swoje serca i przekażcie, choć najmniejszą kwotę. Każda złotówka ma ogromne znaczenie! Daria, córka Janiny

2 630 zł