Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Lidia Kwiatkowska
Lidia Kwiatkowska , 24 lata

Pętla na szyi zaciska się z każdym dniem mocniej... Mukowiscydoza nie odpuszcza! Ratunku!

5 godzin - dokładnie tyle każdego dnia zabiera mi z życia mukowiscydoza. Każda z nich ma ogromne znaczenie w walce z chorobą… Dzięki regularnym zabiegom wciąż mogę oddychać, ale to życie to niekończący się strach, bariery i przeszkody. Niektóre, jak się zdaje, nie do pokonania… Całe moje życie toczy się w cieniu choroby. Wszystko, dosłownie wszystko zostało podporządkowane temu bym mogła żyć pomimo choroby. Nie zliczę tego, co mnie ominęło, jak wiele wspomnień po prostu nie istnieje.  Mam 20 lat. Moi rówieśnicy planują przyszłość, odnajdują sens, tworzą wyjątkowe chwile, które będą wspominać przez lata… a ja? Tkwię w pułapce mukowiscydozy. Na mojej szyi coraz ciaśniej zaciska się pętla. Czuję jak zaczyna brakować mi tchu - do jego braku w pewnym sensie jestem przyzwyczajona, ale wiem, że choroba wystawia mnie na próbę, za każdym razem odbierając trochę więcej powietrza.  Najczęstsze wspomnienie z dzieciństwa? Choroba. Przez lata mój stan zmieniał się bardzo dynamicznie. Dwa razy do roku otrzymywałam w szpitalu antybiotykoterapię. Regularnie co pół roku wracałam na oddział jednocześnie przerażona, ale też przyzwyczajona. Gdzieś w głębi duszy czasem tęskniłam za normalnym życiem takim, którym cieszyli się ludzie w moim wieku. Dla mnie nawiązanie i utrzymanie znajomości ze zdrowymi osobami było czymś nieosiągalnym. Znajomi przychodzili i odchodzili, z czasem całkowicie znikali. Dla mnie i moich rodziców w tamtych czasach liczyło się przede wszystkim zdrowie, ale nie było łatwo pogodzić się z samotnością. Wydolność moich płuc stopniowo spadała, kiedy miałam 11 lat wynosił 54%, a w wieku 19 lat zmniejszyła się do zaledwie 25%. Stan był poważny, lekarze walczyli o mój oddech, a ja przez problemy rodzinne, straciłam na chwilę wolę walki. To było straszne, ale dziś wiem, że muszę zrobić wszystko, by przy użyciu własnych płuc. Udało mi się zwiększyć wydolność, ale sytuacja zdrowotna bardzo się skomplikowała po ostatniej operacji, ponieważ pojawiły się kolejne choroby zakażenie bakteryjne płuc, niedowaga, osteoporoza i problem z nadciśnieniem tętniczym. Ta długa lista to tragiczna wizja dla mojej przyszłości. Leczenie tej choroby to środki, o których boję się myśleć. Świadomość, że od tego zależy moja przyszłość jest przerażająca… Dla mnie to walka o wszystko, a każda złotówka to jak jeden podarowany oddech. Poczucie bezpieczeństwa przez krótką chwilę, kiedy choroba nie zaciska pętli wokół mojego gardła.  Twoja pomoc może pomóc mi odzyskać niewielką sprawność płuc, co uchroni mnie przed przyśpieszeniem przeszczepu, który wiąże się z bardzo poważnymi konsekwencjami.  Proszę! 20 lat to nie wiek, aby poddać się chorobie i patrzeć jak umiera się powoli, a choroba zaciska pętlę na szyi... Świadomość tego, że mogę przegrać budzi we mnie ogromny lęk. Od wielu lat, a właściwie niemalże od początku żyję w reżimie ściśle narzuconym przez mukowiscydozę. Chcę tylko żyć. Odetchnąć pełną piersią i poczuć, że mam przed sobą możliwości, nie tylko ograniczenia. 

41 649,00 zł ( 72,09% )
Brakuje: 16 117,00 zł
Wiktoria Kwiatkowska
Wiktoria Kwiatkowska , 23 lata

Wiele lat ciężkiej pracy zniszczonych przez chorobę. Pomóż Wiktorii stanąć do walki o sprawność!

Wiktoria ma 19 lat. Wkrótce powinna rozpoczynać nowy etap życia, wybierać studia, realizować marzenia. Żyć samodzielnie. Niestety w jej przypadku, samodzielne pokonanie kilku kroków zdaje się być marzeniem, na ten moment zupełnie poza zasięgiem.  Mózgowe porażenie dziecięce sprawiło, że życie mojej córki jest zupełnie inne niż rzeczywistość jej rówieśników. Ograniczona przez własne ciało i umysł o wiele umiejętności walczy każdego dnia. Inne pozostają niemożliwe do wypracowania mimo wielu godzin ciężkich ćwiczeń. To, co się dzieje w naszej codzienności jest nie tylko trudne, ale też niezwykle frustrujące, bo czasem widzę jak Wiktoria spogląda na ludzi zdrowych i sprawnych. Jako matka niczego nie chciałabym dla niej tak bardzo, jak zdrowia i życia bez trudności. Marzenia o życiu zwyczajnej nastolatki na zawsze pozostaną tylko marzeniami. Problemy z poruszaniem to nie jedyne, z jakimi zmaga się Wiktoria. Niestety, córka ma słaby wzrok, ma ograniczone możliwości komunikacyjne, bo jej słownik ogranicza się do kilku podstawowych słów.  W 2007 roku Wiktoria została poddana operacji obu kończyn - to była nasza szansa na ratowanie sprawności. Zabieg i intensywna rehabilitacja przyniosły zaskakujące rezultaty - Wiktoria zaczęła poruszać się samodzielnie. W tym momencie świat znów stanął przed nią otworem, a życie stało się nieco prostsze. Ten etap był nam niezwykle potrzebny! Wiktoria zaczęła poszerzać zainteresowania, poznawać świat z zupełnie innej perspektywy. W naszym życiu zagościł optymizm i nadzieja.  Niestety, ostatnie 6 miesięcy to wciąż powracające bariery i ograniczenia. Wiktoria z dnia na dzień gdzieś zgubiła swoją energię, zaczęła się bać. Przestała chodzić inaczej niż przy naszym wsparciu, a w codzienność wkradł się przejmujący smutek. Nauczeni doświadczeniem od razu skorzystaliśmy z pomocy specjalistów. Diagnoza była dla nas szokiem: przykurcz stawów biodrowych powodujący ból i ogromny dyskomfort przy każdym, nawet delikatnym ruchu. Dostaliśmy zalecenia, które w tym momencie są zupełnie poza naszym zasięgiem: codzienna rehabilitacja domowa i ta prowadzona pod okiem specjalistów. Ćwiczenia, terapia i zajęcia na basenie, które pozostają zupełnie poza naszym zasięgiem, bo to koszty, których nie jesteśmy w stanie pokryć.  Choroba, brak środków na prowadzenie leczenia - czy mogą być gorsze informacje? Jak przekazać Wiktorii wiadomość, że nie udało nam się zapewnić tego, czego najbardziej teraz potrzebuje? To nie jest nowa zabawka, czy telefon. To samodzielność i zdrowie, które każdego dnia niszczy choroba… Potrzebujemy pomocy! Potrzebujemy wsparcia ludzi o dobrych sercach! Wasza pomoc to nasza nadzieja na to, że lata pracy Wiktorii nie pójdą na marne.  Trzymamy się maleńkiej iskierki nadziei… Dla nas zdrowie i sprawność Wiktorii to najważniejszy cel, ale jeśli postanowicie wesprzeć nas w jego realizacji, możemy zapewnić o jednym - tej szansy nigdy nie zmarnujemy!

8 224,00 zł ( 33,9% )
Brakuje: 16 032,00 zł
Ryszard Antowski
Ryszard Antowski , 7 lat

Mały człowiek i jego wielka walka o lepsze jutro

POMÓŻ❗ Rysio od urodzenia walczy o życie. Pomóż mu wygrać - pozwól nam walczyć o niego! We wtorek 11 kwietnia 2017 roku, 2 miesiące wcześniej niż planowaliśmy, przywitaliśmy na świecie Rysia. Od samego początku los nie był dla niego łaskawy. Wiedzieliśmy już wtedy, że będziemy walczyć o naszego synka, do samego końca, tak długo jak będzie to możliwe. Nie spodziewaliśmy się, że nasz wtedy bezbronny i bezsilny Rysio, znajdzie w sobie siłę i mądrość, aby w ciągu najbliższych miesięcy stanąć do tej walki ramię w ramię z nami. Będzie musiał walczyć dużo mocniej niż się wtedy spodziewaliśmy Nazywamy się Marta i Andrzej, walczymy o życie naszego synka Rysia i potrzebujemy Twojej pomocy. Oto nasza historia. --- BARDZO TRUDNE POCZĄTKI WTOREK, 11 KWIETNIA 2017 Rysiek urodził się przedwcześnie 11 kwietnia 2017, w stanie ciężkiej zamartwicy. Podłączony do respiratora, dostał kolejno kilka antybiotyków, kiedy ustalono co jest przyczyną zakażenia (bakteria Listeria Monocytogenes) podano mu ostatni z dostępnych i właściwy. Lekarze nie dawali nam dużych szans, każdy dzień był dla nas walką o życie naszego Rysia. Później nie było łatwiej. W trakcie tej pierwszej półtoramiesięcznej hospitalizacji Rysio przeszedł sepsę, zapalenie opon mózgowo - rdzeniowych i wylewy dokomorowe II stopnia. Spowodowały one uszkodzenia mózgu (leukomalacje) i rozmiękanie istoty białej mózgu.  Kilkakrotnie wykonywano mu punkcję lędźwiową. Rehabilitację metodą Vaclawa Vojty rozpoczęto jak tylko został odpięty od respiratora. Patrzyliśmy jak nasze maleństwo cierpi, zupełnie nie mogąc nic zrobić, mogliśmy tylko czekać. DZIEŃ MATKI - RYSIO WRACA DO DOMU PIĄTEK, 26 MAJA 2017 W piątek, w Dzień Matki 26 maja 2017, Rysio wreszcie wrócił do domu. Dzień na który cała nasza rodzina czekała przez półtora miesiąca ciężkiej hospitalizacji. Wreszcie mogliśmy trzymać i tulić naszego synka bez szpitalnej oprawy. Pokazać mu jego nowy dom, przedstawić rodzinie i po prostu… być z nim. Niestety już w pierwszym roku życia Rysiek trafił pod opiekę Poradni Chorób Zakaźnych z powodu nieprawidłowej pracy wątroby. Po kilku miesiącach okazało się, że zarażony jest wirusem Cytomegalii - nabytym, być może w trakcie transfuzji krwi. Wirus znacznie osłabił organizm Ryśka i bardzo utrudniał proces rehabilitacji. Dla bezpieczeństwa Rysia nie wdrożono leczenia farmakologicznego, ponieważ skutki przyjmowania leków przyniosłyby dużo więcej szkody. Na szczęście wątroba Ryśka wykazała zdolność do regeneracji, cały czas czekamy aż wyniki wrócą do normy. DRUGI ROK ŻYCIA RYSIA WALKA O SAMODZIELNOŚĆ W drugim roku życia Rysiek przeszedł kilka badań m.in rezonans i tomografię głowy. Podejrzewano wodogłowie, przedwczesne zarośnięcie szwów czaszkowych, głęboki niedosłuch, wadę wzroku, uszkodzenie kręgosłupa (zakotwiczenie rdzenia kręgowego). W międzyczasie Rysiek zaczął być regularnie pionizowany, zaczął samodzielnie poruszać się na wózku inwalidzkim.  Bardzo zależało nam na tym, żeby mógł sam decydować dokąd chce iść. DIAGNOSTYKA I DIAGNOZA DZIEŃ KTÓREGO NIGDY NIE ZAPOMNIMY W drugim roku życia Rysiek przeszedł badania genetyczne w szczecińskim PUM. Po niespełna roku dostaliśmy informację, że nie znaleziono nieprawidłowości a ogólny stan zdrowia Rysia spowodowany jest obciążeniami okołoporodowymi (listerioza i powikłania po zakażeniu). Zasugerowano nam, żeby przestać szukać przyczyny w genetyce i przeznaczyć pieniądze na rehabilitację. Myśleliśmy, że to już koniec złych informacji, że skupimy się na rehabilitacji, damy z siebie 110% i w przeciągu kilku lat Rysio stanie na nogi. Niestety tak nie było - u Rysia poza nieprawidłową pracą wątroby i postępującą wiotkością mięśni pojawił się niedobór wzrostu i masy ciała, rozpoczęliśmy diagnostykę w kierunku chorób metabolicznych.  Udało nam się dostać do programu badań genetycznych w Niemczech i stamtąd w styczniu 2020 r. otrzymaliśmy wynik, potwierdzający diagnozę nieuleczalnej Glikogenozy typu IV, tzw. Chorobę Andersen.  Dla pewności pobrano od nas rodziców krew do badań, potwierdzono, że oboje mamy obciążenia genetyczne i oboje dokładnie w tym samym. Dzień w którym otrzymaliśmy diagnozę to dzień, którego nie zapomnimy nigdy. Dzień, który wyznaczył dalszy kierunek naszego życia i dalsze wyzwania, z którymi będziemy musieli się zmagać. DALSZA DROGA TYSIĄCE PYTAŃ BEZ ODPOWIEDZI Po diagnozie wiedzieliśmy jedno: LEKU NA CHOROBĘ NIE MA. Pozostaje nam tylko rehabilitacja (jedyna skuteczna u Rysia to ta metodą V.Vojty, wspomagana regularnymi ćwiczeniami w wodzie, zaopatrzeniem ortopedycznym i sprzętem rehabilitacyjnym) oraz dieta wysokobiałkowa, z ograniczeniem węglowodanów, wyeliminowaniem cukrów i owoców w każdej postaci Rysio jest silny i pełny życia - uczy się żyć ze swoimi ograniczeniami i dzielnie współpracuje z nami przy wszystkich zabiegach i ćwiczeniach jakie musi wykonywać. Rysio intelektualnie jest bardzo sprawny, zaskakująco wręcz jak na 3 latka. Problemem jest znaczna wiotkość mięśni i stawów, pogłębiająca się kifoza i lordoza, koślawość stóp, nieprawidłowa praca wątroby. NASZA CODZIENNOŚĆ JAK DAJEMY SOBIE TERAZ RADĘ Rysiek w ubiegłym roku dostał się do żłobka, do grupy zaspokajającej potrzeby dzieci z niepełnosprawnościami. Od września uczęszczał do Przedszkola Publicznego. Obie placówki wyraziły zgodę i same z siebie zapewniły możliwość dostosowania żywienia Rysia do jego potrzeb. Z powodu zagrożenia Covid-19, zgodnie z zaleceniem lekarza prowadzącego, Rysiu pozostaje w izolacji, z wyjątkiem kontynuowanej rehabilitacji poza domem. W związku z diagnozą Rysiek raz na kwartał jest i będzie przyjmowany na szczegółowe badania diagnostyczne. Teraz są to 3 dniowe pobyty w szpitalu, bazujące na pobraniach krwi, każdorazowo z innego punktu. W styczniu 2021 r., planowany jest kolejny pobyt diagnostyczny, w trakcie którego Rysiu poddany będzie badaniom w znieczuleniu ogólnym. Pojawiły się problemy ze znalezieniem miejsc do wkłuć. Liczenie blizn skończyliśmy w pierwszym roku jego życia. JUŻ WTEDY BYŁO ICH OKOŁO 50. Leczenie stomatologiczne, spowodowane m.in ilością podwanych antybiotyków to kolejny bolesny temat. Rysiek w ubiegłym roku zakwalifikowany został do leczenia w znieczuleniu ogólnym, jednorazowo zabezpieczono 10 zębów, w tym kilka kanałowo. Udało nam się znaleźć Klinikę, która dzieci z niepełnosprawnością leczy w ramach NFZ. Rysiu jest tam stałym pacjentem. Niestety z powodu COVID-19 refundacja wszystkich zabiegów w znieczuleniu ogólnym została tam całkowicie wstrzymana. Nie poddajemy się nawet na chwilę. Mimo iż są dni, że wewnętrznie nie mamy już sił ani na chwilę nie pokazujemy tego Rysiowi. To on cierpi, to on przechodzi setki zabiegów i badań, to on zna łóżka szpitalne czasami lepiej niż swoje własne.   My musimy być silni - dla niego. SILNE SERCE RYSIA I NIEWYOBRAŻALNIE WIELKA CHĘĆ ŻYCIA I WALKI RYSIO CHCE ŻYĆ. Jego siła i duch walki zaskakuje nas, jego lekarzy i wszystkich, którzy mieli szansę go poznać. Mimo iż choroba Rysia zakłada niewydolność jego serca, ono bije mocno i nieprzerwanie. Wszystko wskazuje na to, że mamy szczęście i, być może przebieg jego choroby nie będzie tak ciężki jak zakładali lekarze. Lekarze dali Rysiowi 5 lat życia. My wierzymy, że Rysio dożyje do późnej i spokojnej starości. To jest nasz cel i każdego dnia, całą rodziną o niego walczymy. POTRZEBUJEMY TWOJEJ POMOCY MUSIMY UMOŻLIWIĆ RYSIOWI WALKĘ Walka o zdrowie i życia Rysia to przede wszystkim rehabilitacja, wyjazdy, codzienna praca i specjalistyczna dieta. Mimo, że  robimy co w naszej mocy - nie jesteśmy mu w stanie zapewnić wszystkiego czego potrzebuje. Oboje pracujemy zawodowo i podejmujemy wszystkie dodatkowe możliwości finansowego zabezpieczenia Rysia potrzeb. To niestety wciąż zbyt mało.   Godzina jego rehabilitacji to koszt 150 PLN - obecnie stać nas (w dobrym miesiącu) na rehabilitację 2-3 razy w tygodniu. Do tego dochodzi zaopatrzenie medyczne (około 7000 PLN na kwartał), specjalistyczna dieta, wyjazdy na turnusy rehabilitacyjne (około 7000 PLN za wyjazd)  i dziesiątki wizyt prywatnych u różnych specjalistów. Rehabilitacja metodą Vojty to 4 sesje rehabilitacyjne w ciągu jednego dnia. Koszta piętrzą się tak szybko, że nie nadążamy ich liczyć. POTRZEBUJEMY TWOJEJ POMOCY. Twoja wpłata umożliwi nam nie tylko zapewnienie Rysiowi specjalistycznej pomocy, ale również umożliwi nam skupienie się na jego potrzebach. Obecnie każdy dzień to walka o przetrwanie. Chcemy zapewnić Rysiowi pomoc jakiej potrzebuje. Nie chcemy zmarnować ani jednego dnia, ani jednej chwili. Walczymy z czasem i rosnącymi kosztami wszystkich zdrowotnych potrzeb Rysia.  Nie chcemy stracić ani jednej szansy na poprawę jego zdrowia. POMÓŻ NAM. POMÓŻ RYSIOWI.

116 581 zł
Krzysztof Tasulis
Krzysztof Tasulis , 37 lat

Na granicy życia i śmierci liczy się każda chwila! Pomóż nim glejak zabierze nam Krzyśka!

Nie mamy czasu! Toczy się walka na śmierć i życie! W walce z nowotworem nie ma miejsca na cierpliwość czy kompromisy.  ____ W momencie, gdy zaczynał własne życie, usłyszał, że za chwilę może się skończyć! Ratuj Krzyśka przed potworną chorobą! Twoje wsparcie to nadzieja na życie. Był niezwykle energiczny, otwarty, a swoim poczuciem humoru zarażał wszystkich. I choć tego nienawidzę, wciąż mówię o tym w czasie przeszłym. Dlaczego? Bo teraz w naszym życiu mało jest beztroskiego śmiechu, niewiele okazji do spotkań i jeszcze mniej powodów do radości. Do naszej codzienności wkradł się strach i cierpienie… W tym wieku powracający ból głowy łatwo zrzucić na przemęczenie, stres, pęd życia. Badania dopisane do listy zadań i zapomniane… Ten schemat powtarza się nazbyt często. Tak samo było w przypadku Krzyśka - pochłonięty życiem, planowaniem założenia własnej rodziny, zupełnie przeoczył pierwsze sygnały alarmowe.  Aż do czerwca, kiedy Krzysiek dostał padaczki. Zdezorientowany, słaby, nie wiedział co się z nim dzieje! Badania, konsultacje ze specjalistami i pierwsza przerażająca informacja: w głowie Krzyśka znajduje się ogromny guz. Niemalże natychmiast podjęto decyzję o operacji usunięcia guza. To miał być zwrot w stronę dobrych wiadomości.  Nieśmiało marzyliśmy, że najgorsze już za nami. Niestety, nadzieja okazała się złudna. Badanie histopatologiczne potwierdziło najgorsze obawy, okazało się, że musimy stoczyć walkę o życie Krzyśka z glejakiem! Wdrożono protokół leczenia, chemioterapia i radioterapia to jednak wszystko, na co możemy liczyć. W tym starciu to jednak zdecydowanie za mało! Glejak to niezwykle podstępna i groźna choroba, dlatego musimy zdecydować się na każdą możliwą terapię, która zwiększa szanse Krzyśka na przyszłość. Wiemy, że podobne przypadki leczone są w Niemczech metodą immunoterapii. Niestety, tu pojawia się poważny problem, bo to leczenie nie tylko nierefundowane, ale też potwornie drogie! Jesteśmy przerażeni, bo życie można ratować, ale najpierw należy zebrać kilkaset tysięcy złotych.  Nie tylko kwota nas przeraża. Tak naprawdę w tej walce liczy się każdy dzień! Leczenie zakłada dokończenie terapii skojarzonej, a później powinniśmy być gotowi na rozpoczęcie immunoterapii. Potrzebujemy Waszej pomocy! Potrzebujemy wsparcia w zdobyciu ogromnej  kwoty, która pozwoli Krzyśkowi stanąć do zdecydowanej walki. Proszę, podaruj nam jeszcze przed świętami małą iskierkę nadziei. Twoja pomoc to wsparcie na wagę życia! Wierzymy, że przed naszą rodziną jest przyszłość, a Krzysztof spełni swoje marzenia o rodzinie. Jesteśmy pełni nadziei, że zły los się obróci, a nam uda się uratować życie, by Krzysztof mógł jeszcze wyruszyć w ukochane góry. Ta wiara i nadzieja pozwalają nam przetrwać i przygotować się na to, co nas czeka. Wszyscy wierzymy, że możemy wygrać. Że przed Krzyśkiem jeszcze długie, zdrowe lata, jednak każdy dzień bez podjęcia leczenia będzie zmniejszał jego szanse. Błagam, pomóż nam! *kwota zbiórki jest szacunkowa

22 945,00 zł ( 4,31% )
Brakuje: 508 970,00 zł
Dagmara Wójcicka
Dagmara Wójcicka , 44 lata

To miało być przeziębienie, a Daga prawie umarła... Pomóż!

To może zdarzyć się każdemu… Na pozór zwykłe przeziębienie przyniosło tragedię... Gdy brat Dagmary w rozpaczy starał się ją uratować, myślał, że ona już nie żyje. Potem karetka, szpital i dramatyczna diagnoza... Chociaż miała umrzeć, a potem została skazana przez lekarzy na wegetację, dzisiaj - krok po kroku - wraca do życia! Walka o Dagmarkę wyczerpała wszystkie nasze środki, dlatego ponownie prosimy o pomoc. Rok temu poprosiliśmy o pomoc po raz pierwszy -  marzyliśmy o tym, by zebrać środki na operację nóg i rehabilitację. Dziś Dagmara nie mówi i nie pokazuje rękoma, jednak dużo  rozumie. Ma uszkodzoną lewą stronę mózgu, która odpowiada za mowę. Dlatego potrzebny jest jej komunikator Cyber-eye (cyberoko). Niestety, jego koszt to blisko 30 tysięcy złotych. Nie stać nas na kupno takiego komputera… Mąż jest na emeryturze, ja będę od przyszłego roku… Chcielibyśmy uzbierać także choć na jeden wyjazd do ośrodka Neuron w Bydgoszczy. Dwa tygodnie turnusu rehabilitacyjnego to kolejne 10 tysięcy złotych… Tam mają bardzo profesjonalny sprzęt, podczas zabiegów komórki mózgu są pobudzane do pracy, przynosi to znakomite rezultaty, jednak swoje kosztuje. Dlatego jesteśmy tu ponownie z prośbą o wsparcie dla naszej córki. Bo nic innego nam nie zostało… Historia Dagmary: Jeszcze niedawno to była pełna entuzjazmu, uśmiechnięta i szczęśliwa dziewczyna. Miała przecież dopiero 35 lat, całe życie przed sobą. Gdy zachorowała, nikt nie przeczuwał najgorszego… Przeziębienie, w najgorszym wypadku grypa, ale co to dla silnego, młodego organizmu - kilka dni i dojdzie do siebie. Dagmara nie wyglądała dobrze, miała wysoką gorączkę. Od lekarza dostała antybiotyk. Mijały dni, a leki nie pomagały. Z córką było coraz gorzej… Kaszel, katar, taki ból gardła, że nie mogła mówić. Do tego nieustanna gorączka. Miała jeszcze siły, by znów iść do lekarza. Kolejny antybiotyk... Było coraz gorzej. Nie miała już siły chodzić. Tamtego dnia, 18 kwietnia 2015 roku, położyła się wcześniej spać, bo było jej słabo. Nie wiedziałam, że to mógł być ostatni raz, gdy widzę córkę żywą… Brat Dagmary usłyszał hałas z pokoju siostry. Kiedy otworzył drzwi, Dagmara leżała nieprzytomna na podłodze… Od razu zadzwonił na pogotowie i zaczął ratować siostrę. Reanimował ją do przyjazdu karetki, a łzy ciekły mu po policzkach… Po kilku minutach myślał, że to nie ma sensu, bo już nie ma kogo ratować. Był przekonany, że nasza Daga nie żyje… Ratownikom udało się ocalić jej życie, ale nie było tak, jak w filmach… Nie poszliśmy na drugi dzień do szpitala z naręczem kwiatów i balonów, nie powitał nas szeroki uśmiech córki. Niedotleniony mózg bardzo ucierpiał…Lekarze spisali ją na straty. Mówili nam, że nic nie da się zrobić, że będzie wegetować do końca swoich dni, zupełnie jak roślinka. Przekonywali, że to ciężar, że trzeba ją oddać do specjalnego ośrodka. Nie mogliśmy się na to zgodzić! Zadbaliśmy o najlepszą opiekę i rehabilitację, bo - mimo wszystkich przeciwności losu - wierzyliśmy, że Daga do nas wróci. I tak krok po kroczku wracała! Nie ma większego szczęścia, niż widzieć mruganie oczu na znak, że rozumie! Dzięki błyskawicznie wdrożonej rehabilitacji, dzisiaj, po pięciu latach od tamtych strasznych zdarzeń udowodniliśmy, że lekarze się mylili! Chociaż córka ma silne niedotlenienie mózgu, porażenie czterokończynowe, nie chodzi i nie mówi, to wszystko rozumie. Robimy wszystko, by osiągnąć jeszcze więcej, ale wydaliśmy już wszystkie oszczędności… Każdy grosz inwestujemy w terapię Dagi, ale już nie mamy za co opłacić kolejnego turnusu, kolejnej godziny rehabilitacji… Widzimy, że Daga tak bardzo chce wrócić, odzyskać swoje dawne życie, utracone zdrowie! Współpracuje z rehabilitantami, jest bardzo dzielna. Wiemy, że przed nami jeszcze długa i wyboista droga, ale jesteśmy gotowi ją przejść - całą rodziną. Problem w tym, że rehabilitacja jest bardzo droga, a na pomoc NFZ można liczyć tylko w minimalnym stopniu. To zdecydowanie za mało… Dzisiaj bez pomocy już nie damy rady, dlatego prosimy o jakąkolwiek formę wsparcia - o wpłatę choć złotówki, o udostępnienie naszej prośby dalej, bo może znajdzie się jeszcze ktoś, kogo poruszy historia tragedii, a potem cudu, który wydarzył się w naszym życiu. Wierzymy, że Daga w końcu wypowie swoje pierwsze słowa i będzie w stanie sama podziękować za wsparcie, które otrzyma.  Małgorzata, mama Dagmary

9 022,00 zł ( 23,23% )
Brakuje: 29 808,00 zł
Andrzej Kowalski
Andrzej Kowalski , 40 lat

Chcę być tatą, nie ciężarem! Pomóż mi stanąć na nogi i iść z synkiem na spacer...

Kiedy urodził się mój synek, pomyślałem tylko o jednym - zacząć chodzić szybciej od niego. Dzisiaj Mikołaj biega ile sił w nogach, a ja wciąż siedzę przykuty do wózka i nadal czekam na ten dzień, kiedy pójdziemy razem na spacer... To był styczeń. Na zewnątrz biało, wiatr i szczypiący w policzki mróz. Pogoda jak z koszmaru, ale byłem w dobrym nastroju. Właśnie wróciłem do domu z trasy. Od 10 lat byłem kierowcą ciężarówki. Kochałem takie życie, ale teraz, kiedy moja żona była w ciąży, tęskniłem za domem jak nigdy wcześniej. Zaczynałem rozumieć, jak ważna jest rodzina i jak cenna jest każda chwila spędzona z bliskimi, tymczasem przez większość czasu wystarczać musiały mi rozwieszone w kabinie zdjęcia i godziny rozmów przez telefon. Tak bardzo cieszyłem się, że znów spędzimy kilka dni razem. Kiedy wracałem do żony, w domu zawsze było coś do zrobienia. Nie inaczej było tym razem. Na dachu zalegał marznący, ciężki śnieg, a z rynien zwisały sople lodu. Na dodatek wiatr przestawił antenę telewizyjną. Ubrałem się ciepło i zabrałem do pracy. Ustawiłem antenę i zabrałem się za usuwanie śniegu. W pewnym momencie poczułem, że lecę w dół. Próbowałem się czegoś chwycić, ale nie zdążyłem. Wszystko działo się tak strasznie szybko... Wylądowałem w tej stercie śniegu, która przed chwilą zrzucałem z dachu. W pierwszym momencie nie czułem bólu. Walące niczym młot serce pompowało znieczulającą adrenalinę. Zakląłem i chciałem się podnieść, ale nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą… Przerażony zacząłem wołać o pomoc. Z domu wybiegła żona, ale nie miała przecież siły na to, by mnie gdziekolwiek przenieść. Czuwała zatem przy mnie na tym mrozie, podczas dłużącego się oczekiwania na karetkę… Cały czas myślałem, że połamałem co najwyżej nogi. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło stać się coś gorszego. W szpitalu poddano mnie serii badań. Kiedy stanął przede mną lekarz, już z wyrazu jego twarzy mogłem wyczytać, że nie ma dobrych wieści. Spojrzał mi w oczy, a potem powiedział, że mam złamany kręgosłup i że trzeba mnie natychmiast operować. Chciałem wiedzieć tylko jedno - czy kiedykolwiek jeszcze stanę na nogi. Za odpowiedź wystarczyć miało mi milczenie... Byłem zdruzgotany. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tego jak teraz będzie wyglądać moje życie. Przecież już za chwilę miałem zostać ojcem. W jaki sposób utrzymam rodzinę? Zawsze dawałem sobie ze wszystkim radę. Byłem z tego dumny, że nigdy nie musiałem prosić o pomoc, a teraz miałem stać się skazanym na opiekę innych kaleką. Czułem, że runął cały mój świat. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu udało mi się wyjechać na 4 - miesięczny turnus rehabilitacyjny. Na nowo uczyłem się wszystkiego. Kiedy byłem zdrowy, nie zwracałem uwagi na to, że gdzieś nie ma podjazdu, albo windy. Teraz docierało do mnie, że nawet domofon może być zamontowany za wysoko. Cały świat wydawał się być inny i... wrogi. Po 2 dniach od powrotu do domu, żona urodziła pięknego, zdrowego chłopca. Miałem syna! Życie na nowo nabrało sensu. Miałem po co walczyć! Nie mogłem się poddać, bo przecież miałem stać się dla Mikołaja wzorem do naśladowania. Ćwiczyłem codziennie. Kiedy mały zaczynał raczkować, wracała mi siła w rękach. Mikołaj rozwijał się bardzo szybko, a ja nie chciałem zostać w tyle. Pracowałem każdego dnia i marzyłem tylko o jednym - by o własnych siłach wstać z wózka, zanim Mikołaj zacznie chodzić. Nie udało się... Dzisiaj mój synek jest już dużym chłopcem, który chodzi, biega, skacze... A mnie wciąż nie udało się wstać z wózka, choć lekarze mówią, że jestem na dobrej drodze. Podczas ćwiczeń, przy założonej ortezie, dam radę przejść kilka kroków o balkoniku. Wierzę, że dzięki ciężkiej pracy, już wkrótce będę mógł się samodzielnie poruszać. Kiedyś prowadziłem aktywny tryb życia - narty, rower, pływanie - tak bardzo chciałbym do tego wrócić. Kiedyś byłem niezależny finansowo - dzisiaj z moich oszczędności nie został nawet jeden grosz. Kiedyś nie śmiałbym prosić kogoś o pieniądze - dzisiaj nie mam wyboru... Nie stać mnie już na rehabilitacje, a przecież jestem tak blisko celu! Obiecałem Mikołajowi, że kiedyś pójdziemy na spacer. Bez Was nie będę w stanie dotrzymać słowa...

12 035,00 zł ( 38,67% )
Brakuje: 19 083,00 zł
Piotr Popławski
Piotr Popławski , 6 lat

Dramatyczny start w życie - Piotruś czeka na pomoc!

Nasz synek nie ma jeszcze dwóch lat, a przeszedł więcej, niż niejeden dorosły. Gdy się urodził, nikomu nawet do głowy nie przyszło, z czym przyjdzie nam się mierzyć… Piotruś był zdrowym, silnym chłopcem, ciąża przebiegała prawidłowo. Nasze szczęście trwało tydzień. Po tym czasie na klatce piersiowej naszego synka wyrósł guz. Wtedy zaczęło się piekło... Od razu dostaliśmy skierowanie do szpitala. Piotruś trafił na oddział onkologii z podejrzeniem guza tkanki miękkiej z przerzutami na kości. Byliśmy przerażeni, nie mogliśmy w to uwierzyć… Przecież nasz synek dopiero przyszedł na świat, nie zdążyliśmy się jeszcze sobą nacieszyć. Jak to możliwe, że w tym maleńkim organizmie rozwinął się tak szybko guz? Mogliśmy tylko czekać… Gdy Piotruś miał 3 tygodnie, trafił na stół operacyjny. Lekarze wycięli guza razem z 5 i 6 żebrem. Potem w ranę pooperacyjną wdało się zakażenie… Kolejne dwa miesiące to była walka z infekcją. Nasz synek pierwsze tygodnie swojego życia spędził w szpitalnych, czując wkłucia kroplówek, zapach środków do dezynfekcji… Ciepły dom, własne łóżeczko było już tylko w trefie marzeń… Badania wykazały, że nasz synek jest nosicielem gronkowca złośliwego. Tak wiele złych wiadomości, tak wiele strachu… W tym wszystkim iskierka nadziei - przyszły wyniki, które potwierdziły, że guz nie jest nowotworem, lecz guzem zapalnym z naciekiem. Mieliśmy nadzieję, że najgorsze za nami. Niestety… Wciąż dochodziły nowe diagnozy, nowe ciosy, które zadawał nam los na ringu walki o życie i zdrowie Piotrusia: zaburzenie odporności, zmiany na płucach, zrosty, włókniste guzki, astma oskrzelowa, pooperacyjne zapalenie osierdzia serca, bladsza tarcz nerwu wzrokowego, torbiel pajęczynkowa, zespół piramidowy prawostronny, skolioza wtórna oraz garb żebrowy. Dziś wiemy także, że Piotrek ma opóźnienie psychoruchowe, lekarze podejrzewają też refluks. Nasz synek jest dla nas najważniejszy, kochamy go bardzo i robimy wszystko, by ten trudny start w życie miał jak najmniejsze konsekwencje w przyszłości. Piotruś musi być pod kontrolą wielu specjalistów: chirurga dziecięcego, immunologa, pulmonologa, neurologa, neurochirurga, kardiologa, okulisty, gastrologa, poradni rehabilitacyjnej, poradni psychologiczno-pedagogicznej… Mało ma to wspólnego z beztroskim dzieciństwem, które i tak - w ramach możliwości - staramy się zapewniać synkowi. Niestety, sen z powiek spędzają nam koszty leczenia, rehabilitacji i specjalistycznego sprzętu. Piotruś potrzebuje gorsetu do leczenia skoliozy u dzieci, bo przez ubytek żeber postępuje skolioza oraz garb żebrowy. Musi być intensywnie rehabilitowany, ale to, co oferuje NFZ, jest zaledwie kroplą w morzu potrzeb. Dlatego bardzo prosimy o pomoc… Z każdym miesiącem dochodzi coraz więcej schorzeń, z którymi walczymy, jednak ta walka jest bardzo droga. Z całego serca dziękujemy za każdy gest dobroci dla Piotrusia. Rodzice _________________ ➡️ Pomóż Piotrusiowi, biorąc udział w licytacjach: Licytacja dla Piotrusia

47 730 zł
Kacper Kośmider
Kacper Kośmider , 24 lata

Kacper nie może pogodzić się z amputacją ręki. Prosimy, pomóż!

„Sympatię ludzi on ma, na pewno pomogą” – mówi każdy, kto zna Kacpra. Jego znajomi bez wyjątku mówią, że zawsze był chętny do pomocy i jeśli trzeba było coś zrobić, pomóc – był pierwszy, bez odkładania na później, na jutro. Niektórzy mówią, że ten wypadek to dlatego właśnie, że Kacper był zbyt pracowity… Tamtego dnia razem z bratem pomagał tacie przy zdejmowaniu pokrycia dachu. To wtedy doszło do wypadku, w którym obie ręce Kacpra zostały zmiażdżone. Prawą trzeba było amputować. Lewą uratowano, ale do tej pory jest w bardzo złym stanie. Jedyną szansą dla Kacpra na odzyskanie samodzielności jest specjalistyczna proteza. Niestety – bardzo droga... Od razu po wypadku Kacper trafił do szpitala! W wyniku doznanego urazu zmiażdżeniowego konieczna była amputacja prawej ręki powyżej łokcia. Podczas wypadku zostało też zmiażdżone lewe przedramię. Ponad dwa miesiące lekarze walczyli o lewą rękę – o to by zachować ją, mimo że konieczne było usunięcie z niej zmiażdżonej kości. Obecnie Kacper jest pod opieką specjalistów z Poznania, którzy wszczepili mu implant kości w lewe przedramię, ale implant musi zarosnąć tkankami, aby mogli w dalszej kolejności przeprowadzić kolejne operacje rekonstrukcyjne mające na celu przywrócenie ręce pewnej funkcjonalności. Niestety nie wszystko da się w 100% naprawić, wyleczyć. Ile to potrwa – miesiące, lata? Niedługo minie rok, odkąd Kacper funkcjonuje bez rąk. Dla pracowitej osoby z wieloma planami i marzeniami, która zawsze coś robiła, to bardzo frustrujące…  Przed wypadkiem Kacper uczył się w szkole samochodowej. Od dziecka interesowały go samochody i wyścigi. Skończył szkołę, ale do egzaminu nie miał szans podejść. Wypadek przekreślił wszystko. Amputowana ręka to coś, z czym Kacper nie może się pogodzić. Na samym progu dorosłości wypadek zabrał mu sprawność, a co za tym idzie samodzielność... TVP Bydgoszcz o historii Kacpra: “Wydawało się nam, że jeśli się mocno postaramy, damy radę sami uzbierać środki na protezę prawej ręki. Jak to się mówi „siła w narodzie była wielka”. Niestety w październiku podczas konsultacji dowiedzieliśmy się, że koszt protezy będzie dużo większy, niż zakładaliśmy na początku. Dodatkowo potrzebujemy też pieniędzy na rehabilitację i dojazdy do szpitali. Nasza sytuacja jest bardzo ciężka… Bez wsparcia Kacper nie odzyska swojej sprawności, dlatego postanowiliśmy poprosić Was o pomoc.  Dlatego bardzo proszę, pomóżcie. Przed Kacprem jest jeszcze całe życie...". Rodzina i przyjaciele Kacpra

45 241,00 zł ( 9,98% )
Brakuje: 407 780,00 zł
Zbigniew Brydniak
Zbigniew Brydniak , 74 lata

Zbyszku, to nie pora umierać! Guz mózgu to nie wyrok - walcz!

Zawsze chciałem być kochany, miałem wtedy kilka lat. Teraz jestem siwy, starszy, wciąż marzenia z tamtych lat... Było piękno życia z rodziną, dziś jest oddział onkologii; miesiące odliczane nie tylko datami urodzin dzieci i wnuków, ale kolejnych cykli radioterapii… Była radość z życia, dziś oprócz niej jest przeraźliwy strach, czy to życie będzie trwać? Czy nowotwór wygra? Wszystko wraca jak bumerang, sny, marzenia znów sprzed lat. Tylko życie mknie do przodu, czuć na karku wiosen bat. Zbysiu – oddany mąż Grażynki, wspaniały tatuś trzech córek: Eli, Ewy i Emilii, dziadek Adama, Mateusza, Igi i Oliwii… Pogodny, uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony do życia. Całe swoje życie żył intensywnie, wszędzie go było pełno. Złota rączka - w wolnych chwilach zamykał się w piwnicy i rzeźbił. Pracownia była jego azylem, sztuka terapią… Czasami siadał przy biurku z kartkami papieru i pisał wiersze – o wrażliwości na świat i urokach codzienności… Zbyszek wie, że trzeba doceniać każdy dzień, bo życie jest piękne, ale też ulotne jak promyk słońca, kruche jak porcelana. Jego od kilku lat brutalnie próbuje zakończyć nowotwór. Nic nas chyba nie zatrzyma, gdy do przodu trzeba iść, lecz nadchodzi w życiu zima, więdnie wtedy życia liść. Guz mózgu, dwa zwykłe słowa, a w nich zaklęty strach, dławiący gardło, mrożący krew w żyłach… Słowa, które oznaczają jedno – umieranie. Zbyszek zna te słowa dobrze, zbyt dobrze… Kilka lat temu usłyszała je jego siostra. Zmarła po wyniszczającej walce z glejakiem. Zbyszek bardzo przeżył jej stratę. Nie wiedział, że śmierć nie odpuści jego rodzinie, że wkrótce upomni się również o niego. Będzie koniec twojej drogi, innych droga wije w dal. Dla nich szlak i życia progi, a dla ciebie smutek żal. Zaczęło się niewinnie, od krótkich momentów chwilowego odpłynięcia… Dziś wie, że były to ataki padaczki. Zbyszkowi wydawało się też, że czuje nieprzyjemny zapach… Omamy smakowo-węchowe to jeden z pierwszych objawów glejaka. Glejak to jeden z najniebezpieczniejszych, najbardziej śmiertelnych nowotworów… Bardzo się rozrasta, często wraca, szybko zabija. W walce z nim liczy się każdy dzień. - Moment diagnozy podzielił życie naszej rodziny na pół – opowiada Ewa, córka Zbyszka, która wraz z całą rodziną walczy o życie taty. - To był maj 2012 roku. W takich chwilach przewartościuje się wszystko. Zniknęła beztroska, pojawiły rozpacz i strach… Operacja, a razem z nią niepewność, czy się uda, czy tata przeżyje, czy po operacji będzie w pełni sprawny? Tamtą walkę wygraliśmy, mimo, że nie udało się wyciąć całego guza. Tata dostał 6 lat życia w prezencie. Żył pełnią sił, realizując swoje małe i duże marzenia. Spełniał się jako mąż, tata, dziadziuś…  Byliśmy bardzo szczęśliwi. Żyliśmy nadzieją, że tak będzie zawsze. I wspomnienia jakie piękne, obraz buntu dziki maj. Choć przeżyte są zamknięte, w myślach twoich niby raj. Tak było aż do października 2017 roku. Nowotwór powrócił. Rutynowe badanie rezonansu magnetycznego wykazało nowy guz tuż obok poprzedniego. Tym razem jest w miejscu niedostępnym dla lekarzy. Glejak jest guzem naciekającym na zdrowe komórki, niedającym granicy, by móc go bezpiecznie usunąć… Operacja jest obarczona ogromnym ryzykiem… Zbyszek zostałby w niej wybudzony, musiałby rozmawiać z psychiatrą, podczas gdy lekarze stopniowo usuwaliby guz… Guz jest śmiertelnie niebezpieczny, ale śmiertelnie niebezpieczna jest też sama operacja. Zbyszek może umrzeć na operacyjnym stole. Może też ją przeżyć, ale jako roślinka… Przestać ruszać się, mówić, widzieć, rozumieć. Zbyszek poznał 3 osoby, poddane takim operacjom. Każda z nich jest przykuta do łóżka. Doszło do trwałego uszkodzenia mózgu. Nie ma z nimi kontaktu.   - Tata zdecydował się na radioterapię – opowiada Ewa. Guz jednak wciąż jest w jego głowie i zagraża życiu. Próbujemy leczenia wspierającego – olejów CBD i suplementów, wzmacniających organizm, żeby tatuś miał siły do dalszej walki. Dobra wiadomość to taka, że to działa! Rezonans wykazał zmniejszenie guza o 7 milimetrów. Zniknęły też ataki padaczki! Wcześniej były tak silne, że tata mdlał… W jednej chwili rozmawiał z nami, w drugiej robił się biały jak papier, tracił kontakt, a potem świadomość… Zła wiadomość to niestety taka, że to za wszystko musimy płacić sami. Życie najbliższego nam człowieka wyznaczono na kilka tysięcy miesięcznie. Bez Ciebie nie damy rady go uratować! Przywołujesz piękne chwile, Nie żal ci minionych dni. W życiu miałeś szczęścia tyle, I miłości nie żal ci… Tata jest sprawny i w pełni świadomy tego, co się z nim dzieje. Niestety pogorszył mu się wzrok, więc już nie rzeźbi… Wciąż pisze. I walczy o to, by nadal być mężem, tatą, dziadkiem… O to, by żyć. Podziwiam jego wolę życia, determinację i siłę. Dlatego w imieniu swoim, mojej mamy, mojego rodzeństwa i naszych dzieci, błagam o pomoc! Nie wyobrażam sobie, że mogłoby go nie być… --- * "Wspomnienia", wiersz Zbyszka

10 745,00 zł ( 19,19% )
Brakuje: 45 223,00 zł