Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Barbara Górska
Pilne!
Barbara Górska , 39 lat

Chcę wychować moją ukochaną córkę. Czy zdążę?! Basia walczy z rakiem❗️

Niedługo minie 12 lat funkcjonowania z niechcianym lokatorem – rakiem jajnika. Funkcjonowania, bo ciężko jest nazwać to życiem. To jak siedzenie na tykającej bombie lub jazda na rollercoasterze tylko w uszkodzonym wagoniku… Błagam o pomoc. Tak bardzo chcę żyć, pomagać innym i dalej wychowywać moją ukochaną córkę! Niestety mój stan się drastycznie pogorszył... Ostatnia zaplanowana operacja nie doszła do skutku ze względu na zmianę przerzutową w śródpiersiu, znajdującą się przy tętnicy podobojczykowej. Istniało zbyt duże ryzyko… Muszę dalej szukać pomocy, bo rak niebezpiecznie panoszy się po moim ciele i daje przerzuty. Organizm nie daje już rady i jest coraz słabszy. Boję się, że to ostatni moment na działanie. Lata przyjmowania chemioterapii, radioterapia oraz niezliczona ilość środków przeciwbólowych mocno wyniszczyły mój organizm. Mimo strasznego bólu, zaawansowanej polineuropatii, częstych wymiotów oraz miliona innych dolegliwości, kocham i doceniam każdy dzień. Jestem potwornie zmęczona, wyniszczona i bezsilna, ale nadal tak bardzo nie chce wywiesić białej flagi. Jeszcze nie teraz… Chcę żyć dla mojej rodziny. Chciałabym móc zobaczyć, jak dorasta moja córka Jagoda, dojrzewa i układa sobie życie. Być obecna w jej przyszłości razem z moim kochanym mężem, który zawsze jest dla mnie nieocenionym wsparciem. Dziś Jagoda to już dzielna nastolatka, która nie pamięta, jak to jest mieć zdrową mamę. Gdy zachorowałam, moja córeczka miała tylko dwa latka.  Diagnoza spadła na mnie jak grom z jasnego nieba w 2012 roku, w najmniej oczekiwanym momencie. Dopiero założyłam rodzinę, urodziłam upragnione dziecko... Przeszłam ciężkie operacje i kilka cykli chemioterapii. Byłam na skraju, już czułam oddech śmierci…  Niedługo po diagnozie postanowiłam założyć stowarzyszenie Niebieski Motyl, które będzie pomagało kobietom takim jak ja – nagle wrzuconym w wir onkologicznego piekła. Robimy mnóstwo fantastycznych rzeczy: organizujemy badania diagnostyczne, kampanie informacyjne, warsztaty i zajęcia dla chorych, wsparcie psychologiczne, prawne, materialne i takie po prostu - ludzkie. Walczymy o lepszą opiekę onkologiczną i dostęp do leków. Dzięki temu, że pomagam innym, o wiele łatwiej mi znosić moją chorobę. Chociaż w domu mówią, że jestem cyborgiem, wcale tak nie jest. Jestem po prostu osobą, która nie poddaje się, choćby nie wiem co… Obecnie konsultuję się, gdzie tylko się da, nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Bierzemy pod uwagę nie tylko operację, ale także naświetlanie protonowe (ośrodki w Monachium i Pradze). Wszystko jednak wiąże się z ogromnymi kosztami, których nie jestem w stanie udźwignąć. Panicznie boję się, że jeśli teraz nie podejmę radykalnej próby zmierzenia się z chorobą, za kilka miesięcy może być już za późno. Wieloletnie, niekończące się leczenie wyniszczyło mój organizm do cna. I choć czasem z niemocy i ograniczeń mam ochotę wyć do księżyca, staram się żyć i cieszyć się każdym danym dniem, bo ponad wszystko kocham życie. Na tę chwilę nie znam konkretnej kwoty, jaka będzie potrzebna, żeby uratować mi życie.  Wiem jednak, że koszty tej walki są poza moimi możliwościami finansowymi, dlatego proszę Was wsparcie! Mam jeszcze tyle marzeń, tyle rzeczy do zrobienia. Wierzę, że przede mną dużo czasu i te marzenia zrealizuje. Tylko dzięki Waszym otwartym sercom będzie to możliwe. Basia ➡️ Facebook - Awantura o Basię ➡️ Licytacje na Facebooku

653 154,00 zł ( 40,93% )
Brakuje: 942 591,00 zł
Karol Sitnik
Karol Sitnik , 33 lata

Tata trójki dzieci pragnie odzyskać sprawność! Wesprzyj jego walkę!

Nic nie zapowiadało, że moje życie podzieli się na to sprzed i po operacji… W maju 2024 roku przeszedłem operację usunięcia dyskopatii lędźwiowej, która niestety zakończyła się bardzo poważnymi powikłaniami. W ich wyniku doznałem całkowitego paraliżu prawej nogi od kolana w dół, głębokiego niedowładu lewej nogi oraz niedowładu w części pośladkowej. Jestem ojcem trójki wspaniałych dzieci – ośmioletniej Aleksandry, jedenastoletniej Nikoli oraz dwunastoletniego Wiktora. Pracowałem jako monter piorunochronów na budynkach, ale z powodu swojego obecnego stanu zdrowia oraz konieczności hospitalizacji straciłem jedyne źródło dochodu.  Wszystkie dotychczasowe operacje i zabiegi nie przyniosły żadnej poprawy! Od czasu operacji przebywałem w szpitalu aż do 20 września. Codziennie walczyłem, aby odzyskać sprawność. Choć poddawałem się intensywnej rehabilitacji, nadal odczuwam bardzo silny ból w okolicach lędźwi.  Rodzeństwo wraz z przebywającymi na emeryturze rodzicami starają się wspierać mnie finansowo, jednak ich możliwości są niewystarczające do pokrycia wszystkich kosztów. Dlatego muszę prosić o wsparcie… Zebrane środki chciałbym przeznaczyć na dalszą opiekę medyczną, rehabilitację oraz wsparcie psychologiczne. Cały czas konsultuję swoją sytuację ze specjalistami i poszukuję nowych rozwiązań, które mogłyby przywrócić mi władzę w nogach. Każda, nawet najmniejsza pomoc, jest dla mnie bezcenna. Dziękuję z całego serca za wszelkie wsparcie! Karol

2 285,00 zł ( 2,14% )
Brakuje: 104 098,00 zł
Eryka Duulatbekowa
Pilne!
Eryka Duulatbekowa , 4 latka

POMOCY❗️Mała Eryka ma WZNOWĘ NOWOTWORU – walczymy o jej życie❗️

Kiedy urodziła się moja córeczka, zrozumiałam, że nie ma świecie wyższej wartości. Eryka jest moim sensem życia, moim tlenem, moją duszą. Ale teraz okrutna choroba próbuje mi ją zabrać, a ja nie wiem, co robić! Eryczka ma WZNOWĘ neuroblastomy. To najgroźniejszy z możliwych nowotworów, który zabija połowę chorujących dzieci! Błagam każdego, kto czyta ten apel o pomoc! Moja kochana córeczka nie może umrzeć… A bez leczenia tak właśnie się stanie! Na początku września 2022 roku powieki i uszy Eryki zrobiły się żółte. Nie miała apetytu, zaczęła szybko się męczyć i zrobiła się kapryśna. Wystraszyłam się… Pomyślałam, że to może być żółtaczka, dlatego szybko umówiłam nas na wizytę. Podczas badania USG lekarz zauważył dużego guza w okolicach nerek. Natychmiast wysłano nas do szpitala. Gdy usłyszałam, że w ciele mojej malutkiej córeczki znajduje się COŚ, co zagraża jej życiu, niemal zemdlałam. Skierowano nas na oddział onkologiczny, a ja przestałam rozumieć, co się dzieje. Docierało do nie tylko to, że w moich ramionach płacze moja malutka córeczka, którą przytulam z całych sił. Po badaniach zdiagnozowano neuroblastomę przestrzeni zaotrzewnowej 4 stopnia z uszkodzeniem szpiku kostnego. Pamiętam jak siedziałam w gabinecie ordynatora. Powiedział, że Eryce pozostało 2-3 miesiące życia. Można spróbować wykonać przeszczep szpiku za granicą, ale nie ma gwarancji, że to pomoże. Nie powiedziałam nic. Wyśliznęłam się z gabinetu i pobiegłam na salę szpitalną, gdzie leżała Eryka. Przykucnęłam przy jej łóżku, wzięłam jej rączkę w swoją i patrzyłam na nią. Łzy leciały po moich policzkach. Czym ona sobie zasłużyła? Dlaczego właśnie Eryka, czemu nie ja? Przecież to tylko małe dziecko! Czułam, że świat się kończy. I wyjścia już nie ma. Eryka ciężko znosiła chemioterapię. Kiedy pojawiły się skutki uboczne, trudno było na to patrzeć. Z bólu biła siebie w głowę, zrywała z siebie ciuchy, chciała stamtąd uciec… Za każdym razem przytulałam swoje maleństwo i ze łzami w oczach prosiłam, błagałam, by tylko wyzdrowiała. Czułam ogromny strach, że ją stracę. Wiedziałam, że chemia, którą przyjmuje utrzymuje ją jedynie przy życiu. Dla mnie i dla mojej rodziny drogie leczenie za granicą wydawało się czymś niemożliwym. Dołowała mnie myśl, że życie mojej córeczki zależy od pieniędzy, których nigdy nie zdobędę. Obwiniałam się, że nie mogę jej pomóc. Pewnej nocy uciekłam z sali szpitalnej i schowałam się w świetlicy. Zalewałam się łzami, rwałam sobie włosy. Błagałam, żeby Bóg dał jej siły i zdrowie, żeby ocalił ją... Byłam w takim stanie, że nie zauważyłam, że w pokoju ktoś jest. Okazało się, że przychodzą tu inne mamy i także płaczą w ciemności, by nikt ich nie zauważył.  Jedna z nich była w tym momencie w pokoju. Podeszła do mnie, przytuliła. Powiedziała: "Proszę Cię... Płacz tyle, ile potrzebujesz. Tylko zrób tak, żeby twoja córka nigdy nie widziała twoich łez. Twojej córeczce i tak jest teraz ciężko, a jak zobaczy płaczącą mamę będzie jej gorzej." Ta mama poradziła mi znajdować w sobie siły, bawić się z córką, śmiać się i zawalczyć o trochę normalności w naszym życiu. Mówiła, że to pomoże. Dzisiaj jestem jej za to niezmiernie wdzięczna.  Podjęłam decyzję, że muszę szukać pomocy, gdzie tylko się da. Moja córeczka nie mogła umrzeć. 10 października wyleciałyśmy z kraju i rozpoczęłyśmy leczenie w Turcji. Eryczce ogolili włosy, przez co strasznie się zasmuciła. Ja też płakałam i zbierałam każdy jej włos do torby. Miała takie ładne włoski… Po 3 cyklu chemii badania wykazały, że guz się zmniejszył. Zadecydowano, że można już przeprowadzić operację, by go usunąć. Na szczęście wszystko zakończyło się sukcesem.  Po operacji Eryka miała jeszcze 3 cykle chemioterapii. Po każdym wymiotowała, miała gorączkę, traciła apetyt, była osłabiona, zmęczona, skarżyła się na ból w ciele i miała kiepskie wyniki badań. Ale zniosła to wszystko jak prawdziwa wojowniczka.   Potem Eryczka przeszła pomyślnie autoprzeszczep. Wszystko zgodnie z planem. Po kolejnych chemiach i radioterapiach mogliśmy wrócić do domu. Przez rok wszystko było dobrze, ale w marcu 2024 podczas kolejnej kontroli lekarze wykryli nawrót. Tym razem z przerzutami do mózgu, szpiku kostnego i kości. W trybie pilnym wyznaczono 3 cykle chemioterapii, które Eryka znosiła okropnie. Wyniki badań też były fatalne. Każdy nowy kurs leczenia to ból, rozpacz i poczucie winy. Ze strachu o moją córeczkę nie potrafiłam ułożyć zdania, skupić się, nie potrafiłam przypomnieć sobie, o co chciałam zapytać lekarza... Czasami wydawało mi się, że zwariowałam. Eryka okazała się silniejsza ode mnie. Niestety, jej stan jest na tyle poważny, że sama chemia nie wystarczy. Lekarze mówią wprost, musimy jak najszybciej rozpocząć immunoterapię w Barcelonie, która jest ogromną szansą na pełne wyzdrowienie.   Niestety, kwota powaliła nas na kolana! Nigdy nie będę w stanie zgromadzić takich pieniędzy. Dlatego jestem zmuszona zwrócić się o pomoc. Proszę Was, błagam, pomóżcie mi ocalić Erykę! To nie czas na śmierć... Mama Eryki ➡️ Śledź losy Eryki na Facebooku!

176 882,00 zł ( 4,95% )
Brakuje: 3 395 524,00 zł
Adrianna Borgula
Adrianna Borgula , 6 lat

Adę wychowuje ból... Pomóż, by mogła walczyć o lepsze jutro!

Rodzicielstwo można sobie wyobrażać na różne sposoby. Gdy czekaliśmy, aż Adusia pojawi się na świecie, w naszej głowie krążyło wiele obrazów przyszłości. Zastanawialiśmy się, czy damy radę nieprzespanym nocom? Jak pomożemy córeczce, gdy będą gnębić ją kolki? Rzeczywistość, nas jednak przerosła… Naszą córeczkę spotkał okrutny los! Ada urodziła się w ciężkiej zamartwicy, doszło do niedotlenienia, a w konsekwencji – uszkodzenia mózgu. Zdiagnozowano u niej czterokończynowe porażenie mózgowe i padaczkę lekooporną… Te choroby nadają kształt całemu jej życiu! Wychowują ją razem z nami – to one decydują, co córeczka może, a czego nie… Ada od swoich pierwszych, aż po ostatnie dni, będzie potrzebowała całodobowej opieki. Nauczyliśmy się być rodzicami tak chorego dziecka. Naszym drogowskazem jest miłość, a naszą siłą uśmiech, który widzimy na twarzy Ady. Niestety, to nie wystarczy… W życiu córki priorytetem są niezbędne sprzęty medyczne, różne metody leczenia oraz rehabilitacja, także ta podczas intensywnych turnusów. Stan Ady jest stabilny tylko dzięki kosztownej pomocy, jaką nieustannie otrzymuje. Ogrom ćwiczeń pozwala jej osiągać małe postępy, jednak Adunia jest bardzo słaba i każda przerwa to wyrok powrotu do początku walki… Nie możemy na to pozwolić! I udaje się – wszystko dzięki naszym staraniom i Waszemu wsparciu! Adusia krok po kroku nabywa nowe umiejętności. Każdy jej mały sukces to dla nas wielka wygrana! Walczymy o to, by nasza córeczka nie była uwięziona we własnym ciele, by miała szansę choć na odrobinę samodzielności. Wierzymy, że jeszcze wiele uda nam się wypracować! Wierzymy też w dobro ludzkich serc, dlatego zwracamy się z prośbą o Wasze wsparcie! Proszę, nie pozwólcie, byśmy byli w tej walce sami… Rodzice Ady

3 022,00 zł ( 1,13% )
Brakuje: 262 936,00 zł
Alicja Kieliszek
Pilne!
Alicja Kieliszek , 3 latka

Okrutna choroba zabiera nam córeczkę❗️ Pomóż uratować Alusię!

Jest lek, który może powstrzymać chorobę naszej córki – ta wiadomość to spełnienie marzeń każdego rodzica chorego genetycznie dziecka! Usłyszeliśmy ją niedawno i nie mamy wiele czasu! Zespół Retta każdego dnia odbiera Alusi coraz więcej… Zaraz skończy dwa latka i zamiast rozwijać się – cofa się w rozwoju… Walczymy z czasem i z całego serca błagamy o pomoc dla naszej ukochanej córeczki!  Urodziła się jako zdrowe dziecko – 10 punktów Apgar, okaz zdrowia. Potem okazało się, że to dlatego, że jest dziewczynką. Chłopiec umarłby bardzo szybko lub nie przeżył porodu… Pierwsze tygodnie były wymarzone. Ale potem zaczęło się dział coś niepokojącego… Obniżone napięcie mięśniowe – niby nic, wiele bobasów się z tym mierzy. Dlatego od 4 miesiąca życia Ali zaczęliśmy rehabilitację. Córeczka była weselsza, wołała: mama, baba… Nie chciała jednak pokazywać paluszkiem na przedmioty, jak inne dzieci. Wiedzieliśmy, gdy czegoś chciała tylko dlatego, że patrzyła w tym kierunku. Lekarze zaczęli podejrzewać autyzm. “Autyści patrzą inaczej” – mówili jednak. Alunia stawała się coraz bardziej nieobecna, przygaszona, smutna. Jakby zamykała się we własnym ciele, a my nie umieliśmy je pomóc! A potem było jeszcze gorzej… W styczniu Alusia kolejny raz zachorowała na zapalenie płuc. Miała gorączkę i CRP tak wysokie, że prawie zapadła na SEPSĘ! Pękały jej maleńkie żyły, więc lekarze pod narkozą założyli wkłucie centralne. Wtedy zrobiliśmy badania genetyczne.  Ich wynik nas zszokował – zespół Retta. Nasz świat się zatrzymał… Nie umiemy wciąż się pogodzić z tą dramatyczną diagnozą! Na tę genetyczną chorobę cierpią tylko dziewczynki. Przypada na ok. 10 - 15 tysięcy urodzeń. Rzadka choroba będzie nam odbierać córeczkę wraz z jej wiekiem! Będzie postępować, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc… Aż już całe ciało będzie bezwładne i zostaną tylko oczka – wciąż świadome, cierpiące, jedyny sposób komunikacji ze światem…  Dziewczynki z zespołem Retta nazywane są “milczącymi aniołkami”. Mięśnie przestają działać, za to pojawia się padaczka. Bez naszej opieki Alunia już nie może sama funkcjonować! Każde osłabienie organizmu tylko pogarsza jej stan… Ostatnie zapalenie płuc w kwietniu i silne antybiotyki w zaledwie 2 tygodnie spowodowały olbrzymi regres! jej rączki już nawet nie chwytają… To dla nas kolejny cios po zaniku mowy. Alunia już nie powie “mama”... W mroku choroby i naszej rozpaczy pojawiło się światełko nadziei! W marcu tego roku w USA został zarejestrowany lek objawowy na zespół Retta! Gdy tylko się o nim dowiedzieliśmy, postanowiliśmy walczyć o lepszą przyszłość dla córeczki! Ten lek może zatrzymać postęp choroby do czasu przyjęcia terapii genowej (trwają intensywne prace nad podaniem jej dzieciom chorym na zespół Retta). Dla naszej córeczki to jedyna nadzieja! Chcemy zatrzymać Alunię w jak najlepszym stanie, przy ciągłej rehabilitacji. Widzieliśmy już efekty podania leku, na który zbieramy, na dziewczynkach w USA. Są one bardzo obiecujące! Lek ten zmniejsza stan zapalny mózgu wywołany chorobą. Mamy nadzieję, że organizm Alusi także tak dobrze na niego zareaguje. Jest jeszcze malutka, wciąż się rozwija, ale to dla nas ogromna nadzieja! Jesteśmy już po konsultacji z prof. Magdaleną Chrościńską-Krawczyk z Kliniki Neurologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie. Tą samą, która podaje terapię genową dla dzieci z SMA. Jeśli uda nam się zebrać pieniądze, lek dla Alicji zostanie sprowadzony ze Stanów i podany jej w Lublinie! Prosimy o pomoc, bo choć medycyna pozwala już walczyć z nieuleczalnym zespołem Retta, to wciąż są to nowe leki, nierefundowane… My nie mamy czasu czekać, aż cały proces zostanie zakończony. Alusia nie może czekać… Niestety, przy jej wadze koszt rocznego leczenia to ponad milion złotych (na ten moment szacowane, może ulec zmianie). Nie mamy takich gigantycznych środków…  Liczy się każda złotówka, najmniejszy gest – pomóżcie naszej Alusi! Ona jeszcze może mieć piękne życie,  jeszcze nie wszystko stracone! Dziękujemy za każde wsparcie.  Rodzice Ali: Ewelina i Rafał i braciszek Fifi

95 934,00 zł ( 9,01% )
Brakuje: 967 896,00 zł
Grzegorz Ciszek
6:51:55  do końca
Grzegorz Ciszek , 37 lat

Mojemu mężowi pękł tętniak❗️ Bez rehabilitacji do nas nie wróci! Pomóż!

Grzegorz zawsze był filarem naszej rodziny. Jako kochający mąż i ojciec dwójki naszych synów, był dla nich całym światem. Nigdy nie uskarżał się na zdrowie, poza drobnymi problemami z ciśnieniem i cukrzycą, które były pod stałą kontrolą lekarską. Nic nie zapowiadało tragedii, która miała wkrótce nadejść… 18 marca nasz świat rozpadł się na kawałki. W jednej chwili wszystko się zmieniło – Grzegorz doznał pęknięcia tętniaka, który wywołał masywny krwotok podpajęczynówkowy i rozległy udar lewostronny. To, co stało się później, było prawdziwym koszmarem! Przez dwa miesiące Grzegorz walczył o życie na oddziale intensywnej terapii, podłączony do aparatury, która podtrzymywała jego oddech. Niestety, do dziś nie odzyskał pełnej świadomości i przebywa w ośrodku specjalistycznym, gdzie każdego dnia toczy się walka o jego przyszłość... Grzegorz musi nauczyć się wszystkiego na nowo – od najprostszych czynności po komunikację z nami, jego rodziną. Czeka go jeszcze poważna operacja wstawienia zastawki komorowo-otrzewniowej, która daje nadzieję na poprawę jego stanu, ale to tylko początek drogi. Mąż pracował od lat jako kierowca. Lubił swoją prace. Był szanowany przez współpracowników i pasażerów, z którymi podróżował przez ostatnie lata. Dziś nie może kontynuować swojego dawnego życia... Aby Grzegorz miał szansę na powrót do sprawności, potrzebuje turnusu rehabilitacyjnego, którego koszt przerasta nasze możliwości finansowe. Dlatego zwracamy się do Was z gorącą prośbą o pomoc. Każda złotówka przybliża nas do tego, by Grzegorz mógł wrócić do życia, do rodziny, do nas. Nasze mieszkanie również wymaga dostosowania do jego potrzeb. Wasza darowizna to dla nas nie tylko wsparcie finansowe – to też nadzieja, że Grzegorz odzyska choć część swojego dawnego życia. Prosimy, pomóżcie nam w tej trudnej walce. Razem możemy dać Grzegorzowi szansę na przyszłość. Emilia, żona

20 935,00 zł ( 10,52% )
Brakuje: 177 895,00 zł
Ewa Eremejewa
Pilne!
Ewa Eremejewa , 4 latka

Maleńka Ewa walczy o życie❗️PILNIE potrzebuje naszej pomocy❗️

Ewa urodziła się w 2020 roku i była bardzo przez nas wyczekiwana. Rozwijała się dobrze. Była absolutnie zdrowym dzieckiem. Razem z mężem mówiliśmy, że to nasz mały promyczek. Wszystko było cudownie, zanim nie skończyła 2,5 roku. Zanim nie zapadła ta koszmarna diagnoza… Pod koniec sierpnia 2022 wyczułam u Ewy wystający guz pod lewymi żebrami. W sumie zauważyłam go całkiem przypadkowo. Córeczka była na spacerze z tatą i spadła z huśtawki. Trochę spanikowałam i obejrzałam córkę, czy nie ma żadnych zadrapań, czy nic ją nie boli. I wtedy wyczułam to dziwne zgrubienie. Ale myśl o raku nie przyszła mi do głowy nawet przez sekundę!  Ewunia ma delikatną deformację paluszków, dlatego regularnie jeździliśmy do ortopedy. Podczas wizyty zapytałam lekarza, czy jest w stanie mi powiedzieć, co to za dziwny guz. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to coś poważnego. Po chwili lekarz spojrzał na mnie ze strachem i powiedział: "Przecież to nowotwór!" Po tych słowach już nic więcej nie pamiętam Szum w uszach, obraz rozmazany... Tego dnia bałam się jak nigdy w życiu. Lekarze, lekarze, lekarze, USG. Wyniki badań krwi okazały się niepocieszające. Coś jest nie tak, to było oczywiste.  7 września została przeprowadzona TK pod narkozą. Dokładna diagnoza nie zapadła. Lekarze nie byli pewni: to nefroblastoma czy neuroblastoma? Problem polegał na tym, że nowotwór atakował również nadnercze. Przez to powstały wątpliwości.  Kilka dni później przeprowadzono biopsję, a później rozpoczął się pierwszy kurs chemioterapii. Przez te wszystkie dni odczuwałam ogromny strach… Dlaczego moja Ewunia? Nie potrafiłam tego zrozumieć. Zaczęłam czytać w internecie o tej chorobie. Ale czułam się jeszcze gorzej. Nigdy nie płakałam w obecności Ewy. Ona zawsze wyczuwała, że coś jest nie tak. W głębi duszy pękałam, ale dla niej starałam się być oparciem. Po 4 cyklach chemii odbyła się operacja, podczas której lekarze usunęli jej nerkę, nadnercze, guz i najbliższe węzły chłonne.  Wszystko zakończyło się pomyślnie, mogliśmy kontynuować leczenie. Niestety, krótko po okazało się, że centralny cewnik żylny nie funkcjonuje i nie udaje się podać Ewie pooperacyjną chemioterapię. Trzeba było go przebić. Pamiętam to jak dzisiaj. Najpierw pielęgniarz próbuje przebić roztworem fizjologicznym cewnik, ale się nie udaje. Wtedy na godzinę podłączono Ewie kroplówkę ze specjalnym płynem. To też nie pomogło. Biorą córeczkę na salę operacyjną, anestezjolog bierze strzykawkę wypełnioną heparyną i gwałtownym zdecydowanym ruchem przebija cewnik...  Wszystko zaczyna działać. Ale... W tę samą chwilę u Ewy zaczyna się histeria! Saturacja spada do 56%, podskakuje ciśnienie. Okazuje się, że to zakrzep, który odleciał. Natychmiast podano jej tlen, leki przeciwhistaminowe i ustabilizowano jej stan.  Mieliśmy ogromne szczęście, że Ewa była na sali operacyjnej. Jakby to odbyło się na zwykłej sali szpitalnej, mogłoby jej już z nami tutaj nie być… Pooperacyjna histologia wykazała, że guz odpowiada nefroblastomie 3. stopnia, ze stanem zapalnym w węzłach chłonnych. Zaplanowano 27 cykli chemioterapii i 10 radioterapii. Ewa ciężko znosiła leczenie. Bardzo schudła, prawie nic nie jadła, ciągle miała mdłości. Pod koniec zaczęły jej wypadać włosy.  24 marca 2023 roku zakończyliśmy chemioterapię i dostaliśmy wypis z informacją o remisji. Ostatnie badania przed opuszczeniem szpitala wykazały, że w ręce, gdzie był drugi cewnik, również powstał zakrzep. W ciągu 6 miesięcy byliśmy pod obserwacją hematologa, Ewa brała leki. Mieliśmy nadzieję, że najgorsze jest już za nami. Co 3 miesiące przeprowadzaliśmy badania kontrolne. Bardzo ufałam lekarzom. Wierzyłam, że jeśli coś się stanie, jeśli coś znajdą, to od razu się o tym dowiemy i rozpoczniemy leczenie.  Jak się okazało rok później, w marcu podczas TK wyjawiono guza o wielkości 2 cm, ale nikt nam o nim wtedy nie powiedział! Dopiero 3 miesiące później po kolejnym badaniu okazało się, że Ewa ma nawrót! W dokumentacji napisano: "Nowotwór guzowaty w okolicach miednicy mniejszej — zwiększenie w porównaniu z poprzednim badaniem”. Zwiększenie? Pomyślałam, jak to możliwe? Przecież Ewa jest w reemisji! W wynikach poprzedniego TK nie było ani słowa o nowotworze! Niestety badania potwierdziły wznowę. Od lekarza usłyszałam: "Wygląda na to, że choroba wróciła. Na poprzednim TK nowotwór inni lekarze pomylili z jajnikiem". Moje życie znów się zatrzymało. Drżałam na myśl, że straciliśmy 3 miesiące! Ewa miała przejść 4 cykle chemioterapii zgodnie z protokołem, następnie autoprzeszczep szpiku i radioterapię. Ale po tym wszystkim zaczęłam wątpić. Na naszym oddziale było dużo dzieci z nawrotem. To nie wspierało mnie na duchu.  Wtedy postanowiłam skonsultować wyniki Ewy z kliniką w Izraelu, która jest pionierem leczenia nowotworów dziecięcych. Według nich wybrany protokół był nieodpowiedni i byli gotowi przyjąć nas na leczenie. Zaczęliśmy zbierać środki we własnym zakresie i pod koniec sierpnia wylecieliśmy do Izraela. Na miejscu lekarze stwierdzili, że dotychczasowa chemia była za słaba, dlatego pojawił się nawrót.  Obecnie Ewa jest już po pierwszym cyklu nowej chemioterapii. Teraz istotne jest, by leczenie trwało nieprzerwanie. Wyjechaliśmy z kraju, by ratować życie córeczki. Ale nie mamy pieniędzy na dalsze leczenie. Nie mamy innego wyjścia i musimy prosić Was o pomoc! Straciliśmy już wiele czasu, teraz praktycznie go nie mamy! Dlatego BŁAGAM Was o każdą złotówkę, która realnie może ocalić życie naszej Ewuni! Rodzice Ewy

13 541,00 zł ( 2,06% )
Brakuje: 642 944,00 zł
Lucjan Grzesik
Lucjan Grzesik , 7 lat

Groziła mu amputacja nóżki... By zachować sprawność, Lucjan potrzebuje kolejnej operacji❗️

Na pierwszy rzut oka Lucjan jest zdrowym, energicznym i pełnym humoru chłopcem! Jednak jego życie nie zawsze tak wyglądało – gdy był maluszkiem wisiało nad nim ryzyko amputacji nogi! Teraz Lucek może poruszać się bez trudu, ale cały czas rośnie i pojawiają się nowe problemy zdrowotne… Nasz synek urodził się z bardzo poważną wrodzoną wadą kości piszczelowej. Szukając ratunku dla naszego dziecka, trafiliśmy do doktora Paleya – specjalisty od tak skomplikowanych wad. Dzięki kilku operacjom ryzyko amputacji odeszło w zapomnienie! Doktor Paley obiecał nam, że Lucek będzie chodził. Dotrzymał słowa i dziś nasz synek biega. Niestety z każdym rokiem brutalnie przekonujemy się, że nic nie jest dane raz na zawsze... Konieczne są kolejne operacje! Niedawno byliśmy na konsultacji w Paley European Institute w sprawie dalszego leczenia. Lucjan potrzebuje wymiany pręta teleskopowego w nóżce i korekty koślawości. Niestety, koszt operacji jest ogromny – to prawie 200 tysięcy złotych! Co więcej, potrzebne będą również środki na zakwaterowanie w miejscu operacji! Wybieramy się także do Wiednia na specjalistyczną konsultację, by dowiedzieć się czy da się ograniczyć koszty leczenia. Nie wiemy jednak, czy uda się znaleźć lekarza, który podejmie się operacji naszego synka... O zdrowie Lucka walczymy od jego narodzin i wiemy, że nie jesteśmy w tej walce sami. Jesteście z nami Wy – darczyńcy! To dzięki Waszemu wsparciu synek został uratowany przed amputacją!  Dziś ponownie zwracamy się do Was o pomoc. Lucjan rośnie i choć na razie w planach jest jedynie operacja wymiany pręta, to martwi nas, że chora noga rośnie wolniej niż zdrowa… Obecnie różnica jest jeszcze na granicy akceptowalności, ale jeśli będzie się powiększać to synka czekają kolejne zabiegi!  Z ogromną wdzięcznością za wszystko, co dla nas zrobiliście zwracamy się o pomoc ponownie. Wierzymy, że dzięki Wam droga do sprawności Lucka będzie łatwiejsza!  Rodzice

3 880,00 zł ( 1,65% )
Brakuje: 230 163,00 zł
Adaś Wojtaś
Pilne!
Adaś Wojtaś , 6 lat

Trwa walka o życie 6-letniego Adasia❗️Pomóż pokonać rzadki nowotwór❗️

Nasz koszmar rozpoczął się w styczniu. Adasia bardzo bolała główka, miał nudności i wymiotował, dlatego rozpoczęliśmy pielgrzymkę od szpitala do szpitala, w poszukiwaniu źródła tych problemów. Przez miesiąc tkwiliśmy w poczuciu nieświadomości, aż w końcu trafiliśmy na oddział. Wtedy świat runął. Poznaliśmy diagnozę śmiertelnej choroby ukochanego dziecka… Przeprowadzono tomograf, który wykazał, że w główce Adasia jest ogromny, potężny guz. Niezwłocznie została wykonana operacja usunięcia wodogłowia. Kilka dni później synek ponownie trafił na stół operacyjny, gdzie usunięto guza – niestety nie w całości. Próbki trafiły do badań, a my pełni strachu i obaw czekaliśmy na wynik. Dzień, w którym lekarze przekazali nam konkretną diagnozę, chcielibyśmy wymazać z pamięci… Potworem, z jakim się mierzymy, jest pineoblastoma – guz okolicy szyszynki. Nie mogliśmy w to uwierzyć... 9. lutego rozpoczęliśmy chemioterapię, która była kilkukrotnie przekładana ze względu na fatalne wyniki Adasia… 21. maja rozpoczęliśmy radioterapię, a teraz znów chemię, która wykańcza maleńki organizm naszego synka… Adaś ma problemy z poruszaniem, z mową, nie funkcjonuje już tak, jak kiedyś… Po naszym radosnym, energicznym chłopcu pozostał tylko cień. Kiedyś uwielbiał jazdę na rowerze, czytanie bajek, aktywnie spędzony czas… Dziś cykl jego dnia wyznaczają kolejne dawki chemioterapii i walka z tym potworem… Oddalibyśmy wszystko, żeby Adaś wyzdrowiał. Niestety dojazdy, zakwaterowanie, rehabilitacja i wszystko, co związane z leczeniem, znacząco obciąża nasz budżet. Sami nie damy rady…  Bardzo prosimy o wsparcie! Twoja pomoc może się okazać ratunkiem dla naszego dziecka. Nie przechodź obojętnie… Rodzice

206 596,00 zł ( 64,73% )
Brakuje: 112 553,00 zł