Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Artem Padziałowski
1 dzień do końca
Artem Padziałowski , 5 lat

Mój synek umiera – zabija go DMD❗️Błagam, uratuj go❗️

O swojej ciąży dowiedziałam się w grudniu 2018. Do tego ważnego dnia przygotowywaliśmy się, jak tylko potrafiliśmy. Odwiedzaliśmy wszystkich możliwych lekarzy, robiliśmy badania. Dbałam o dietę i zdrowy tryb życia. Nie mogłam doczekać się, kiedy w końcu zobaczę synka. Nie mogłam przeczuwać, że nasza historia będzie tak dramatyczna... To był przepiękny dzień. Artem urodził się 14 sierpnia 2019 roku, jako zdrowy i silny chłopiec. Byłam najszczęśliwszą mamą na świecie. Synek rozwijał się jak większość dzieci w jego wieku. Jedyne co nas niepokoiło to, że w wieku 2 lat jeszcze nie mówił. Lekarze nie widzieli jednak nic niepokojącego, uspokajali nas i mówili, że gdy pójdzie do żłobka sytuacja się poprawi. Po 4 miesiącach w żłobku Artem zaczął mówić. Odetchnęliśmy z ulgą, że rozwija się prawidłowo. Jednak po jakimś czasie zaczęliśmy zauważać, że mało biega, woli spędzać czas w piaskownicy, podczas chodzenia zawsze chce trzymać nas za rękę. Tłumaczyliśmy sobie upodobania syna spokojnym charakterem i temperamentem.  Potem zwróciliśmy uwagę na to, że Artem często się przewraca, łatwo się męczy podczas chodzenia i ma problem z wchodzeniem po schodach. Syn cały czas nas prosił, byśmy trzymali go za rączkę. Pewnego dnia na spacerze poprosiliśmy go, by z nami poskakał. Nie był w stanie. Pomyśleliśmy, że może nie umie. Zaczęliśmy go uczyć. Nie był w stanie nawet tego powtórzyć. Pojawiły się skurcze w nogach. Zwróciliśmy się do lekarzy, ale przekonali nas, że nie ma się czym martwić. Mniej więcej przed świętami w żłobku Artemka odbywała się sesja zdjęciowa. Fotograf poprosił dzieci, by przykucnęły. Wszyscy kucnęli oprócz naszego syna. Okazało się, że prawie całkowicie zatracił ten nawyk. Wtedy wiedzieliśmy już, że dzieje się coś poważnego.  Zaczęliśmy szukać dalej, co jest przyczyną. Konsultacje, badania i poszerzona diagnostyka w końcu dały odpowiedź. W lutym 2024 zapadła straszna diagnoza – dystrofia mięśniowa Duchenne’a.  Kiedy usłyszałam te słowa pomyślałam, że moje serce tego nie wytrzyma. DMD to choroba genetyczna, która podstępnie osłabia mięśnie – najpierw rąk i nóg, aż chory staje się całkowicie niezdolny do poruszania. Potem atakuje mięśnie odpowiedzialne za oddychanie, powodując poważne problemy do tego stopnia, że konieczne staje się wsparcie respiratorem. Z czasem choroba atakuje serce, które może dożyć maksymalnie kilkunastu lat.  Naszą jedyną nadzieją jest kosztowne leczenie w Dubaju – terapia genowa, która może powstrzymać chorobę. Warunek jest jeden – ponad 12.5 MILIONA złotych. Mamy krytycznie mało czasu na zebranie pieniędzy, ponieważ lek można przyjąć wyłącznie wtedy, gdy spełnia się narzuconą z góry granicę wieku – jeśli nie zdążymy, Artem nie otrzyma leczenia, a choroba będzie podstępować dalej. Błagam nasza historia nie może zakończyć się tragedią! Artem może żyć, jak inne dzieci, ale sami nie uzbieramy tak niebotycznej kwoty. Z całego serca proszę Was o pomoc. Ta zbiórka jest naszą jedyną szansą! Rodzice Artema

235 673,00 zł ( 1,86% )
Brakuje: 12 421 582,00 zł
Barbara Marut
10 dni do końca
Barbara Marut , 64 lata

Mamę ma się tylko jedną... Proszę, pomóż uratować moją!

Ta historia zaczęła się jak wiele innych... Mama badała się regularnie, wyniki za każdym razem były prawidłowe, więc cieszyła się życiem – jeździła na swoim różowym rowerze, patrzyła na samoloty odlatujące w nieznane, dokarmiała ptaki za oknem i kochała ponad życie swoje adoptowane koty. Rok temu zaniepokoił ją ból w podbrzuszu, jednak lekarz nie widział niczego niepokojącego… “Taka pani uroda”. Na szczęście mama nie dawała za wygraną i w końcu dostała skierowanie na poszerzone badania, których wyniki przyniosły przerażającą diagnozę… Ta diagnoza zawaliła cały nasz świat – nowotwór złośliwy trzonu macicy, rak gruczołowy endometrialny G-2. W listopadzie przeprowadzono operację usunięcia macicy wraz z jajnikami i węzłami chłonnymi, następnie skierowano na radioterapię i brachyterapię.  Myślałyśmy, że nasz koszmar się skończył. Lekarze bagatelizowali problem, nie chcieli zlecić kolejnych badań, odsyłali do domu, zapewniając, że wszystko jest w porządku. Nie było.  Dzięki uporowi i ogromnej woli życia mamy 13 września 2023 został wykonany rezonans magnetyczny z kontrastem, a następnie badanie PET. Diagnoza: rak gruczołowy endometrialny G2 trzonu macicy FIGO IV we wznowie do wątroby, węzłów oraz otrzewnej. Pojawiły się też guzki w płucach i w stawie biodrowym.  Mama dostała skierowanie na chemioterapię. Po pierwszym wlewie czuła się fatalnie. Ogromne osłabienie, wymioty, zaniki pamięci, drętwienia nóg, brak apetytu. Przestała jeść, czuła ogromny ból brzucha. Po kilku dniach pobytu w szpitalu padła kolejna diagnoza – niedrożność jelit spowodowana zrostami po radioterapii. Konieczne było wyłonienie stomii z jelita cienkiego.  Ku naszej rozpaczy, po kolejnej chemioterapii czuła się jeszcze gorzej. Niestety taki stan nie kwalifikowałby jej do kolejnego wlewu, który ratuje życie. Przez cały ten czas szukałam sposobu, aby jej pomóc. Konsultowałyśmy się z lekarzami z całej Polski. W końcu mama została zakwalifikowana do zabiegów wspomagających leczenie jej typu nowotworu tak, aby dalsza chemioterapia była możliwa. Zabiegi hipertermii onkologicznej, tlenoterapia w komorze hiperbarycznej oraz wzmacniające wlewy dają szansę na kontynuowanie walki! W końcu w nasze życie powróciła nadzieja, że choroba nie jest wyrokiem, że to tylko jakiś etap, który trzeba godnie przejść. W tym momencie mama jest po trzeciej chemii, przed nią jeszcze trzy zabiegi. Dzięki leczeniu wspomagającemu mama będzie mogła je w ogóle dostać, ma siły do walki!  Niestety, leczenie nie jest refundowane przez NFZ… Jest natomiast bardzo kosztowne. Jedna seria zabiegów to koszt 1200 zł, a takich serii musi odbyć w miesiącu 8, co daje około 9600 zł na miesiąc. Dodatkowo co chwile musimy kupować leki, które również nie są refundowane oraz środki do stomii – refundowane tylko częściowo. Wspieram mamę, jak tylko potrafię, ale moim marzeniem również jest zapewnienie jej profesjonalnej opieki psychoonkologicznej. To kolejne koszty, ale wiadomo przecież, że psychika to połowa sukcesu w zdrowieniu!  Moja mama jest dla mnie najważniejsza na świecie, łączy nas wyjątkowa więź. Nie spotkałam nigdy cieplejszej, wrażliwszej czy bardziej empatycznej osoby. Chcę móc być z nią jak najdłużej, nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej zabraknąć w moim życiu. Chcę widzieć, jak wraca do zdrowia i cieszy się każdym dniem, pielęgnując swoje ukochane, przygarnięte koty… Niestety, same nie dajemy już rady. Wiem, że nie znajdę odpowiedzi na pytanie dlaczego najlepszą osobę, jaką znam, czyli moją mamę, spotkało tyle cierpienia. Wierzę jednak, że dzięki Waszej pomocy możemy  zminimalizować cierpienie i pokonać chorobę oraz że najpiękniejsza podróż cały czas przed nami! Z całego serca proszę Was o pomoc.  Córka Basi, Justyna ➡️ Licytacje dla Basi

157 592,00 zł ( 78,29% )
Brakuje: 43 680,00 zł
Maja Rutkowska
Pilne!
Maja Rutkowska , 3 latka

Podąża za nią śmierć... Ocal życie Majeczki❗️

Majunia z ciężko chorym sercem znów staje do walki o swoje małe życie! Jej stan się pogarsza… Musimy jak najszybciej lecieć do USA na dokładną diagnostykę. Prawdopodobnie córeczka będzie wymagała pilnej, nieplanowanej wcześniej operacji! Tymczasem lekarz poinformował nas, że nie podpisze wniosku o jej refundację… Jesteśmy załamani i z całego serca prosimy o pomoc! Koszt operacji w USA może sięgnąć kilku milionów złotych! Maja urodziła się 6 lutego 2021 roku z poważną wadą serca: atrezją zastawki płucnej z ubytkiem międzykomorowym typu IV. Lekarze w Polsce nie dawali szans na uratowanie życia naszej córeczki… Zaczęliśmy szukać ratunku za granicą. Wtedy pierwszy raz poprosiliśmy o pomoc! W międzyczasie okazało się, że Mai została przyznana decyzja o refundacji! Szaleliśmy ze szczęścia. Ze środków ze zbiórki opłaciliśmy wszystkie pozostałe koszty – przelot medyczny, pobyt na miejscu, dzięki tym środkom wracamy wkrótce do USA na badania diagnostyczne.  W maju zeszłego roku lekarze w Stanford dokonali cudu – uratowali życie naszej córeczce! Wada jej serca jest skrajnie skomplikowana i niebezpieczna, a jednak się udało! Wróciliśmy do domu szczęśliwi i przez kolejne miesiące mogliśmy obserwować, jak Maja się rozwija, jak jest szczęśliwa. Na początku tego roku jednak zaczęło dziać się coś złego…  Maja zaczęła mieć duszności. Staraliśmy się dostać na badania do szpitala w Polsce, by dowiedzieć się, co dzieje się w jej małym ciałku. Niestety, terminy przyjęcia są bardzo odległe. Musieliśmy czekać do marca. Wtedy udało nam się dostać do szpitala – niestety, nie specjalistycznego. Przez to córeczka nie mogła mieć wykonanych wszystkich niezbędnych badań! Radiolodzy nazwali Maję trudnym przypadkiem i stwierdzili, że nie są w stanie zrobić rezonansu magnetycznego – nikt nie umiałby opisać wyników.  Ostatecznie okazało się, że niewidoczna jest lewa tętnica płucna, a lewe płuco nie domaga. Tego nikt się nie spodziewał… Maja rośnie, ucisk zaczyna być coraz większy. Jesteśmy zrozpaczeni! Walczymy o życie Mai, ale walczymy też z systemem. Trudno nam opisywać nawet, czego doświadczamy w szpitalach w Polsce, jak tragikomicznych sytuacji, nielogicznych zaleceń, gdy chodzi o życie dziecka! Tutaj nikt nie ma doświadczenia w leczeniu dzieci operowanych w USA przez tamtejszych specjalistów. Często nie wiedzą nawet, jakim cudem serce, które miało dawno nie żyć, wciąż bije…  W Stanford już na nas czekają – wyraźnie zaniepokoiły ich przesłane wyniki badań – te, które udało nam się tu zrobić. Muszą sami przebadać córeczkę, by wiedzieć, co się dzieje z jej sercem i płucami.  I teraz sytuacja, w którą nadal nie możemy uwierzyć… Jeśli okaże się, że dzieje się źle, Maja będzie musiała przejść pilną operację. Dlatego poprosiliśmy naszego kardiochirurga o podpisanie w razie konieczności dokumentów do refundacji. Dostaliśmy odmowę! Przy tym cały czas lekarz na mnie krzyczał, nie dał mi dojść do słowa, jakbyśmy zawinili tym, że zabraliśmy dziecko na operację do USA, choć w Polsce wcześniej wszyscy skazywali ją na śmierć! Zostaliśmy więc bez szansy na refundację...  Lecimy do USA tylko na badania. Nawet jeśli Maja będzie musiała przejść operację ratującą życie – co jest prawie pewne – nie możemy tam zostać! Musimy wrócić do Polski i zbierać brakującą kwotę, ok. 3 milionów złotych! Jesteśmy zrozpaczeni… Dlatego musimy zacząć działać już teraz, bo nie ma czasu… Zakładamy kolejną zbiórkę i znów z całego serca prosimy o pomoc dla małego serduszka naszej Mai… Tylko dzięki Wam – ludziom o wielkich sercach – mamy siłę walczyć. Mamy wiarę, że nasza Majeczka będzie miała piękne i długie życie, mimo tak skomplikowanej wady serca… Uwierzyliśmy w cud – jeden już się wydarzył. Teraz przyszło nam walczyć o kolejny. Bez Was się nie uda… Błagamy o pomoc… Kinga i Janusz, zrozpaczeni rodzice Majuni ➡️ Strona na FB: Maja Rutkowska - uratuj życie Majki ➡️ Licytacje dla Majki Rutkowskiej ➡️ Instagram - sercem dla córki

692 636,00 zł ( 13,02% )
Brakuje: 4 626 512,00 zł
Kornelia Smoluchowska
Kornelia Smoluchowska , 5 lat

Kornelka cudem uniknęła śmierci! Prosimy, pomóż nam walczyć o naszą córeczkę, o nasz cały świat!

Chcielibyśmy, by nasza sytuacja była zwyczajnym horrorem. Filmem, do którego nigdy nie musielibyśmy wracać. Niestety… To tylko marzenie. Nasza codzienność to nieustanna walka o cud. Córeczka urodziła się o dwa miesiące za wcześnie. Niespodziewany poród przebiegał w atmosferze strachu, płaczu, nerwów i bezsilności. Emocje te towarzyszą nam do dziś. Zamartwica doprowadziła do niedotlenienia mózgu. Po porodzie nie usłyszeliśmy płaczu naszego dziecka… Nie zobaczyliśmy jej różowego ciałka… Córeczka była cała czarna, nie oddychała. Nasze maleństwo mignęło nam przed oczami i zniknęło za drzwiami obok. Lekarze walczyli o jej życie… O jej pierwszy oddech… Gdy rano zobaczyliśmy ją w specjalistycznym worku, podłączoną pod milion kabli, nie wiedzieliśmy, jak zareagować… Wokół było pełno aparatury. Respirator, pulsoksymetr, pompy infuzyjne, przewody, sięgające daleko poza pole naszego widzenia. Minęło już tyle lat, a my nadal mamy to przed oczami.  W pierwszej dobie życia Kornelka doznała wylewów czwartego stopnia, najgorszych, jakie mogła doznać. Dawano jej pięć procent szans na przeżycie. Nie rozumiałam, dlaczego moje maleństwo, takie kruchutkie, bo ważyła troszkę więcej niż kilogram cukru, musi żegnać się z życiem. Siedziałam przy niej całymi dniami, modląc się, aby się nie poddawała. Walka trwała miesiącami, ale zakończyła się sukcesem. Kornelka wywalczyła życie. Teraz walczymy o jej sprawność. Niestety, wylewy spustoszyły jej organizm. Lekarze musieli wykonać operację wszczepienia zastawki komorowo-otrzewnowej w jej główce. Inaczej malutka by zmarła. Córeczka zmaga się też z padaczką lekooporną oraz z zespołem Westa. Lista jej chorób jest stanowczo za długa... Porażenie mózgowe, korowe uszkodzenie wzroku, niedosłuch… Wszystko bardzo ją osłabia. Po wykonaniu badań genetycznych we wrześniu 2023 postawiono też diagnozę wady metabolicznej. Kornelka musi być na specjalistycznej diecie, bo przez wadę jej organizm nie przerabia cukrów. Centrum Zdrowia Dziecka zajmuje się dziećmi z wadą metaboliczną. Dzieci po leczeniu idą z rozwojem cudownie do przodu, a my mocno wierzymy, że tak będzie również w przypadku naszej córki.  Błagamy, pomóżcie nam walczyć o nasze dziecko, pomóżcie nam powstrzymać codzienne cierpienie naszej córeczki. Musimy systematycznie pracować na rehabilitacji oraz kontynuować proces leczenia. Kornelka robi tak wspaniałe postępy, nie możemy tego zmarnować... Nie możemy zabrać naszej córeczce szansy na samodzielność. Już tyle razy nam pomogliście, jesteśmy Wam za to bardzo wdzięczni. Prosimy, nie opuszczajcie nas… Rodzice Kornelki   ➡️  Licytacje dla Kornelki na Facebooku ➡️ Codzienność Kornelki można śledzić na Instagramie ➡️ onet.pl - Dramat w dniu narodzin ➡️ se.pl/warszawa – Koszmar w dniu narodzin 

55 872,00 zł ( 21% )
Brakuje: 210 086,00 zł
Adrian Płaskoczyński
Adrian Płaskoczyński , 32 lata

Okrutna diagnoza Adriana❗️Pomóż mi w walce o życie ukochanego męża❗️

Do niedawna byliśmy zwykłym, szczęśliwym małżeństwem. Nasz świat wywrócił się do góry nogami w kwietniu 2024… Wtedy mój ukochany mąż Adrian otrzymał diagnozę glejaka wielopostaciowego IV stopnia… Zwracam się do Was o pomoc w walce o życie Adriana! Koszty są ogromne… Ta historia zaczęła się jak wiele innych. Na przełomie lutego i marca, mąż zaczął skarżyć się na silne bóle głowy. W pewnym momencie Adrian nie był już w stanie wstać z łóżka. Byłam strasznie zaniepokojona… Najpierw mąż udał się do laryngologa, ale badania nie wykazały nic niepokojącego w tym obszarze. Szukaliśmy dalej, a sytuacja stawała się coraz gorsza. W końcu Adrian przeszedł rezonans głowy. Mieliśmy czekać na wyniki 2-3 tygodnie. Jednak jeszcze tego samego dnia dostaliśmy telefon: “w Pana głowa znajduje się ogromny guz, podejrzewamy glejaka”. Te słowa zwaliły nas z nóg… Lekarz jasno powiedział, że Adrian w każdej chwili może umrzeć i szybko mamy pojechać do szpitala! Okrutne wiadomości jeszcze nie zdążyły do nas tak naprawdę dotrzeć, a mąż już był szykowany do operacji… Musieliśmy jednak odczekać 2 tygodnie, ponieważ obrzęk był zbyt duży, żeby móc operować od razu. Podczas operacji udało się częściowo usunąć guza. Niestety jego położenie sprawiło, że niemożliwa była całkowita resekcja. Guz oplatał tętnice… Adrian mógł wykrwawić się na stole operacyjnym… W czerwcu rozpoczął się 6-tygodniowy cykl radioterapii połączonej z chemioterapią. Niestety, leczenie okazało się nieskuteczne – szybko doszło do wznowy! Guz odrósł jeszcze większy i osiągnął rozmiary 7 cm x 5 cm x 5 cm… We wrześniu Adrian przeszedł kolejną operację. Niestety wycięto mniej niż poprzednio, ze względu na zbyt duże ryzyko. Dostaliśmy informacje, że kolejnej operacji nie będzie… Neurochirurdzy się jej nie podejmą. Dlatego musimy szukać ratunku gdzie indziej, być może za granicą! Na drodze stają jednak pieniądze… Wszystkiego metody leczenia glejaków wiążą się z gigantycznymi kosztami.  Wciąż czekamy na konsylium, którego termin został wyznaczony prawie miesiąc od operacji, ale już teraz musimy szukać, gdzie tylko się da szansy na ratunek.  Zrobię wszystko, żeby pomóc Adrianowi! Wierzę, że jeszcze wróci jego dawne życie, w którym było tak wiele pasji. Mąż jest restauratorem, zrobił kurs sommeliera, barmana. Do tego zawsze uwielbiał biegać, jeździł po całej Polsce na różne amatorskie zawody. Jego wielką pasją są też escape roomy.  Jesteśmy dopiero dwa lata po ślubie. Myśleliśmy, że przed nami całe życie pełne wspólnych przygód i podróży. Teraz to życie może przedwcześnie się skończyć. Z całego serca proszę o wsparcie dla Adriana! Tylko wspólnymi siłami możemy powstrzymać nowotwór! Aleksandra, żona ➡️ Licytacje na Facebooku

92 392,00 zł ( 18,04% )
Brakuje: 419 721,00 zł
Ignaś Łoboda
Ignaś Łoboda , 11 lat

Tragedia w dniu I Komunii❗️Ignasia potrącił samochód! Potrzebna pomoc!

“Mamo, mamo! Ignasia uderzył samochód!” – krzyknęła córeczka, wbiegając do domu. Wyszli dosłownie 15 minut temu, tylko kilka domów dalej, do rodziny… Mówiłam, żeby wrócili niedługo do kąpieli, bo na drugi dzień szkoła. Była niedziela. Dzień I Komunii Świętej mojego synka. O 10:00 rozpoczęła się uroczystość. O 20:00 Ignaś walczył o życie… Mieszkamy we wsi, jakich w Polsce wiele – kilka domów przy jednej drodze, pola. Niedawno była to droga ze żwirem. Potem wylali asfalt i się zaczęło… Są tylko dwa znaki, że teren zabudowany. Nie ma chodników, ścieżek rowerowych, spowalniaczy, fotoradarów. Tylko ta przeklęta droga, gdzie samochody ze świstem przelatują przez wieś. Nikt z tym nic nie robił. Aż doszło do tragedii. Naszej tragedii…  21 maja tego roku – to miał być niezapomniany dzień. Ignaś nie mógł doczekać się, aż pójdzie do I Komunii Świętej. Uroczystość była piękna, potem przyjęcie. Dzieci się bawiły. Ostatni obraz w głowie mam taki, że synek siedzi na tarasie i je swoje ulubione chrupki. Nadszedł wieczór, sprzątaliśmy po przyjęciu. Moja siostra z dziećmi poszli jeszcze do rodziny, niedaleko. Jak wiele razy wcześniej. Nikt nie spodziewał się tragedii…  Krzyk Iwonki zmroził mi żyły. Pamiętam tylko jego, a potem urywki. Pełno ludzi, karetka, mój synek leżący, rowerek, samochód daleko, w rzepaku. Krzyki, płacz. Pierwszy szpital, helikopter, transport synka do Warszawy… Nie pamiętam drogi – 100 km jechałam jak w amoku. Dotarłam, to Ignaś już był po operacji…  Stan krytyczny, ciężki uraz czaszkowo-mózgowy. To właśnie głowa mojego synka najbardziej ucierpiała w zderzeniu z samochodem. Nie mogło być gorzej… Obrzęk, trzeba było usunąć fragmenty czaszki. Opuchnięta buźka, pełno maszyn… Trudno było poznać Ignasia, znieść taki widok – dla serca rodzica to ból nie do wyobrażenia… Nie pamiętam pierwszych 2 tygodni po wypadku. Ignaś na OIOM-ie w stanie krytycznym. Chciałam być przy nim, tylko to się liczyło. I mimo dramatycznych rokowań, Ignaś wciąż jest z nami, a jego stan pozwolił nam na wyjście ze szpitala. Od 17 lipca jesteśmy w klinice Budzik i walczymy ze wszystkich sił o wybudzenie Ignasia i jego powrót do zdrowia i sprawności. To będzie jednak bardzo długa i ciężka walka… W Budziku możemy być rok. Potem, w zależności od stanu synka, będziemy musieli myśleć, co dalej. I zgromadzić ogromne środki na sprzęt rehabilitacyjny (który już zaczyna być potrzebny) i intensywną rehabilitację.  Sprawa potrącenia Ignasia jest w prokuraturze. Takie sprawy ciągną się jednak latami… Nie wiemy, czy i kiedy dostaniemy odszkodowanie, a środki potrzebne są na już… Dlatego właśnie ta zbiórka i nasza prośba o pomoc dla synka… Jako rodzina doznaliśmy ogromnej, niewyobrażalnej traumy. Rozpacz, strach… Wierzymy jednak, że najgorsze za nami. Teraz pozostaje nam walka o Ignasia i zrobimy wszystko, co w naszej mocy,  by do nas wrócił. Będziemy wdzięczni za każdą, najmniejszą nawet pomoc… Mama   se.pl – Niedziela, która zmieniła wszystko. Przywróćmy uśmiech na twarzy małego wojownika

445 161,00 zł ( 59,35% )
Brakuje: 304 839,00 zł
Julia Kurzydło
14 dni do końca
Julia Kurzydło , 5 lat

Daj szansę Julce na sprawną przyszłość❗️Wesprzyj❗️

Każdy rodzic czekający na dziecko ma tylko jedno marzenie – by urodziło się zdrowe. I my pełni nadziei i ufności, wierzyliśmy, że nasza córeczka będzie sprawnym, szczęśliwym dzieckiem, takim, które szpitale będzie znało jedynie z opowiadań, nie z własnych doświadczeń... Niestety, los napisał dla nas swój własny scenariusz, który nie ma nic wspólnego z tym, który my sami dla siebie stworzyliśmy. Julka urodziła się z bardzo rzadkim zespołem wad genetycznych – zespołem Larsena.  Nadszedł czas na kolejne kroki w walce o sprawność naszej córki. Aktualnym etapem będą operacje bioderek. Potem czeka nas jeszcze operacja kręgosłupa, która jest odwlekana ze względu na skomplikowaną formułę. Najpierw lekarze muszą wyprostować biodra. Powodem konieczności przeprowadzenia operacji jest oczywiście wada wrodzona naszej córki… Po przeprowadzeniu dwóch operacji kolan i ich wyprostowaniu w miarę możliwości należy nastawić prawidłowo biodra, które są podwichnięte od urodzenia. Dzięki poprzedniej zbiórce i codziennej, intensywnej rehabilitacji Julia umie już samodzielnie stać w ortezach i powoli poruszać się do przodu z chodzikiem lub asekuracją fizjoterapeuty. Kilka razy w roku Julia uczestniczy w turnusie rehabilitacyjnym, gdzie na terapii spędza wtedy kilkadziesiąt godzin w ciągu tygodnia Jest to ogromny krok naprzód, szczególnie gdy przypomnimy sobie pierwsze diagnozy, gdzie lekarze nie dawali większych szans na sprawność Julki. Operację bioder będzie przeprowadzał ten sam dr Feldman z USA. Operację będą się odbywać osobno na jedno i osobno na drugie biodro.  Doktor jest w Polsce 3-4 razy do roku i wtedy przeprowadza zabiegi w Warszawie. Najbliższa planowana wizyta jest na przełom lutego i marca. Jeśli udałoby się uzbierać do tego czasu choć na jedną operację to już moglibyśmy wtedy ją przeprowadzić.  Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Każdy dzień bez operacji oddala nas od nadziei o samodzielnym funkcjonowaniu Julki. Mimo to wierzymy, że sprawność naszej córeczki da się uratować! Jedyne czego tak naprawdę chcemy, to szczęścia naszego dziecka. Prosimy, pomóż nam! Rodzice

271 718,00 zł ( 17,37% )
Brakuje: 1 292 136,00 zł
Adrianna Borgula
Adrianna Borgula , 6 lat

Adę wychowuje ból... Pomóż, by mogła walczyć o lepsze jutro!

Rodzicielstwo można sobie wyobrażać na różne sposoby. Gdy czekaliśmy, aż Adusia pojawi się na świecie, w naszej głowie krążyło wiele obrazów przyszłości. Zastanawialiśmy się, czy damy radę nieprzespanym nocom? Jak pomożemy córeczce, gdy będą gnębić ją kolki? Rzeczywistość, nas jednak przerosła… Naszą córeczkę spotkał okrutny los! Ada urodziła się w ciężkiej zamartwicy, doszło do niedotlenienia, a w konsekwencji – uszkodzenia mózgu. Zdiagnozowano u niej czterokończynowe porażenie mózgowe i padaczkę lekooporną… Te choroby nadają kształt całemu jej życiu! Wychowują ją razem z nami – to one decydują, co córeczka może, a czego nie… Ada od swoich pierwszych, aż po ostatnie dni, będzie potrzebowała całodobowej opieki. Nauczyliśmy się być rodzicami tak chorego dziecka. Naszym drogowskazem jest miłość, a naszą siłą uśmiech, który widzimy na twarzy Ady. Niestety, to nie wystarczy… W życiu córki priorytetem są niezbędne sprzęty medyczne, różne metody leczenia oraz rehabilitacja, także ta podczas intensywnych turnusów. Stan Ady jest stabilny tylko dzięki kosztownej pomocy, jaką nieustannie otrzymuje. Ogrom ćwiczeń pozwala jej osiągać małe postępy, jednak Adunia jest bardzo słaba i każda przerwa to wyrok powrotu do początku walki… Nie możemy na to pozwolić! I udaje się – wszystko dzięki naszym staraniom i Waszemu wsparciu! Adusia krok po kroku nabywa nowe umiejętności. Każdy jej mały sukces to dla nas wielka wygrana! Walczymy o to, by nasza córeczka nie była uwięziona we własnym ciele, by miała szansę choć na odrobinę samodzielności. Wierzymy, że jeszcze wiele uda nam się wypracować! Wierzymy też w dobro ludzkich serc, dlatego zwracamy się z prośbą o Wasze wsparcie! Proszę, nie pozwólcie, byśmy byli w tej walce sami… Rodzice Ady

3 002,00 zł ( 1,12% )
Brakuje: 262 956,00 zł
Barbara Górska
Pilne!
Barbara Górska , 39 lat

Chcę wychować moją ukochaną córkę. Czy zdążę?! Basia walczy z rakiem❗️

Niedługo minie 12 lat funkcjonowania z niechcianym lokatorem – rakiem jajnika. Funkcjonowania, bo ciężko jest nazwać to życiem. To jak siedzenie na tykającej bombie lub jazda na rollercoasterze tylko w uszkodzonym wagoniku… Błagam o pomoc. Tak bardzo chcę żyć, pomagać innym i dalej wychowywać moją ukochaną córkę! Niestety mój stan się drastycznie pogorszył... Ostatnia zaplanowana operacja nie doszła do skutku ze względu na zmianę przerzutową w śródpiersiu, znajdującą się przy tętnicy podobojczykowej. Istniało zbyt duże ryzyko… Muszę dalej szukać pomocy, bo rak niebezpiecznie panoszy się po moim ciele i daje przerzuty. Organizm nie daje już rady i jest coraz słabszy. Boję się, że to ostatni moment na działanie. Lata przyjmowania chemioterapii, radioterapia oraz niezliczona ilość środków przeciwbólowych mocno wyniszczyły mój organizm. Mimo strasznego bólu, zaawansowanej polineuropatii, częstych wymiotów oraz miliona innych dolegliwości, kocham i doceniam każdy dzień. Jestem potwornie zmęczona, wyniszczona i bezsilna, ale nadal tak bardzo nie chce wywiesić białej flagi. Jeszcze nie teraz… Chcę żyć dla mojej rodziny. Chciałabym móc zobaczyć, jak dorasta moja córka Jagoda, dojrzewa i układa sobie życie. Być obecna w jej przyszłości razem z moim kochanym mężem, który zawsze jest dla mnie nieocenionym wsparciem. Dziś Jagoda to już dzielna nastolatka, która nie pamięta, jak to jest mieć zdrową mamę. Gdy zachorowałam, moja córeczka miała tylko dwa latka.  Diagnoza spadła na mnie jak grom z jasnego nieba w 2012 roku, w najmniej oczekiwanym momencie. Dopiero założyłam rodzinę, urodziłam upragnione dziecko... Przeszłam ciężkie operacje i kilka cykli chemioterapii. Byłam na skraju, już czułam oddech śmierci…  Niedługo po diagnozie postanowiłam założyć stowarzyszenie Niebieski Motyl, które będzie pomagało kobietom takim jak ja – nagle wrzuconym w wir onkologicznego piekła. Robimy mnóstwo fantastycznych rzeczy: organizujemy badania diagnostyczne, kampanie informacyjne, warsztaty i zajęcia dla chorych, wsparcie psychologiczne, prawne, materialne i takie po prostu - ludzkie. Walczymy o lepszą opiekę onkologiczną i dostęp do leków. Dzięki temu, że pomagam innym, o wiele łatwiej mi znosić moją chorobę. Chociaż w domu mówią, że jestem cyborgiem, wcale tak nie jest. Jestem po prostu osobą, która nie poddaje się, choćby nie wiem co… Obecnie konsultuję się, gdzie tylko się da, nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Bierzemy pod uwagę nie tylko operację, ale także naświetlanie protonowe (ośrodki w Monachium i Pradze). Wszystko jednak wiąże się z ogromnymi kosztami, których nie jestem w stanie udźwignąć. Panicznie boję się, że jeśli teraz nie podejmę radykalnej próby zmierzenia się z chorobą, za kilka miesięcy może być już za późno. Wieloletnie, niekończące się leczenie wyniszczyło mój organizm do cna. I choć czasem z niemocy i ograniczeń mam ochotę wyć do księżyca, staram się żyć i cieszyć się każdym danym dniem, bo ponad wszystko kocham życie. Na tę chwilę nie znam konkretnej kwoty, jaka będzie potrzebna, żeby uratować mi życie.  Wiem jednak, że koszty tej walki są poza moimi możliwościami finansowymi, dlatego proszę Was wsparcie! Mam jeszcze tyle marzeń, tyle rzeczy do zrobienia. Wierzę, że przede mną dużo czasu i te marzenia zrealizuje. Tylko dzięki Waszym otwartym sercom będzie to możliwe. Basia ➡️ Facebook - Awantura o Basię ➡️ Licytacje na Facebooku

653 154,00 zł ( 40,93% )
Brakuje: 942 591,00 zł