Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Wojciech Biliński
Wojciech Biliński , 13 lat

Jeden na milion. Chłopiec, który marzy, by stanąć na własnych nogach

Walczymy z czasem. Wojtuś rośnie i z dnia na dzień jest coraz wyższy. Nóżka nie nadąża, tracimy to, o co walczyliśmy ze łzami w oczach.  Taka wada jak ta, którą ma mój Wojtuś, zdarza się raz na milion urodzeń... Moje dziecko jest wyjątkowe — tak powie chyba każda matka. Ja chciałabym jednak móc powiedzieć, że moje dziecko jest zupełnie zwyczajne. Wyjątkowość mojego dziecka poparta jest bowiem smutną statystyką. O tym, że z nóżką naszego synka jest coś nie tak, dowiedzieliśmy się jeszcze podczas ciąży. Czwarty miesiąc, rutynowe badanie USG i ta zaniepokojona mina lekarza. Pamiętam to tak, jakby było wczoraj. Po narodzinach okazało się, że wada jest znacznie bardziej skomplikowana, niż można było przypuszczać. Poskręcana i wykrzywiona stópka naszego maluszka w niczym nie przypominała stopy zdrowego dziecka. Odesłano nas do Warszawy. To tam zdiagnozowano u Wojtusia stopę końsko-szpotawą. Rokowania były niezłe, tyle tylko, że lekarze się mylili i to bardzo… O tym, co tak naprawdę dolega naszemu synkowi, dowiedzieliśmy się przypadkiem. W telewizji leciała akurat "Sprawa dla Reportera", a w niej historia chłopca, który miał jechać na leczenie nogi do USA. Zrobiliśmy głośniej i słuchaliśmy w totalnym otępieniu — przecież to była jakby historia naszego Wojtka! Natychmiast skontaktowaliśmy się z rodzicami chłopca, którzy odesłali nas do doktora Paleya z USA. Wysłaliśmy do niego zdjęcia RTG naszego dziecka, a on nie miał wątpliwość — Wojtuś urodził się z wyjątkowo rzadką wadą — hemimelią piszczelową. Chodziliśmy od lekarza do lekarza, ale wszyscy tylko rozkładali ręce. Nikt nie wiedział, w jaki sposób można pomóc Wojtusiowi. Coraz częściej słyszeliśmy, o amputacji… Po tygodniach poszukiwań okazało się, że jedynym lekarzem gotowym, by podjąć się operacji naszego syna jest sam doktor Paley. Warunkiem refundacji zabiegu w Stanach przez NFZ było zaświadczenie, że w Polsce nie można Wojtkowi pomóc. Po miesiącach próśb i wielu zwątpieniach udało nam się otrzymać taki dokument. Świstek papieru, który otworzył Wojtkowi drogę do innego życia — życia na własnych nogach. Operacja odbyła się w styczniu 2015 roku. Zabieg się udał, ale okupiony był potwornym cierpieniem Wojtusia, który odczuwał olbrzymi ból i skurcze. Nóżka była cała opuchnięta, a Wojtuś krzyczał, że nie chcę chodzić na nogach, tylko na kolankach. Nie pomagały silne środki przeciwbólowe. Jego cierpienie rozdzierało mi serce. Podczas pierwszego spaceru łzy lały się strumieniami. W październiku, po 8 miesiącach rehabilitacji w USA, Wojtek wrócił do domu. Wszystko było wspaniałe, ale od początku wiedzieliśmy, że naszemu synkowi potrzebna będzie jeszcze jedna operacja. W kwietniu 2016 roku spotkaliśmy się ponownie na konsultacji z dr Paleyem. Okazało się, że nie ma ani chwili do stracenia. Potrzebna była kolejna operacja stopy i to na już. Z każdym dniem rosło ryzyko zwichnięcia nogi bądź pęknięcia kości. Stópka synka wymaga natychmiastowego ratunku. Nie po to walczyliśmy o tę nóżkę tyle lat, by teraz cała praca poszła na marne. Wojtek jest po trzech operacjach robionych przez dr Paleya. Jednej w USA i dwóch w Polsce. W tej chwili potrzebuje kolejnej. Skrót nogi wynosi około 6 cm, ale nie to jest problemem, a jego nietypowa stopa, która musi zostać natychmiast zoperowana.  Wojtek boi się operacji. Ja zresztą też. Boję się bólu i płaczu. Boję się krzyku Wojtusia, ale wiem, że ta operacja jest jedynym sposobem, by ocalić go przed kalectwem. Ludzie mają różne marzenia, ja mam tylko jedno: by mój syn znów biegał tak, jak wtedy, krótko po pierwszym zabiegu. Przekleństwem Wojtusia jest to, że wciąż rośnie. Jego nóżka wymaga ciągłej korekty, inaczej wszystkie te cierpienia pójdą na marne.

9 278,00 zł ( 8,07% )
Brakuje: 105 616,00 zł
Jacek Grzesiak
Jacek Grzesiak , 52 lata

Wypadek i choroba sparaliżowały jego całe ciało! Potrzebna pomoc!

Czasem zastanawiam się, czy nieszczęścia chodzą parami, czy to nam los stawia na drodze jedynie kłody pod nogi...  Dwa lata temu Jacek uległ bardzo ciężkiemu wypadkowi komunikacyjnemu. Kręgosłup w odcinku szyjnym został uszkodzony, a to spowodowało, że wylądował w łóżku… Lekarz powiedział wtedy: czterokończynowe porażenie i spastyczność mięśni. Do tej pory zawsze był samodzielny, teraz stał się całkowicie zależny od innych… To było piekło. Wszyscy baliśmy się i modliliśmy, aby nie było jeszcze gorzej. Na szczęście pojawiła się nadzieja. Intensywna rehabilitacja sprawiła, że stan zdrowia męża się poprawił! Dwa miesiące ciężkiej pracy pod okiem wspaniałych specjalistów przyniosły upragnione rezultaty!  W grudniu wszyscy na niego czekaliśmy. Mimo tej tragedii cieszyliśmy się, że będziemy mogli spędzić razem nie tylko Boże Narodzenie, ale i cały miesiąc! Perspektywa przedświątecznych przygotowań dawała nam nadzieję, że chociaż na chwilę zapomnimy o tym, co się stało. Nie było nam jednak dane poczuć magii Świąt… Razem spędziliśmy tylko jeden dzień. Tylko 24 godziny. Mój mąż doznał rozległego udaru niedokrwiennego, w wyniku którego doszło do prawostronnego porażenia ciała. Stracił także zdolność mowy... Wtedy złość wymieszana z rozpaczą stawiała w mojej głowie jedno pytanie: Ile jeszcze?!  Jacek ma dopiero 50 lat. Myślałam, że czeka nas wiele wspólnych przeżyć. Tymczasem musimy zmagać się z jego chorobą.  Nie tracę jednak nadziei, bo Jacek to mój mąż – chcę walczyć za niego i dla niego! Wiem, że tylko wieloletnia, wielokierunkowa rehabilitacja będzie w stanie mu pomóc.  Koszty są ogromne, a my nie jesteśmy w stanie ich pokryć. Nie chcę, aby kolejnym nieszczęściem, które nas spotkało, był brak możliwości zapłaty za rehabilitację.  Dlatego proszę o pomoc.  Żona Jacka Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową. 

13 377,00 zł ( 8,06% )
Brakuje: 152 581,00 zł
Karolina Lipińska
Karolina Lipińska , 42 lata

Amputacja uratowała mnie przed śmiercią! Pomóż mi w walce o sprawność!

Często porównuję moje zdrowie do domku z kart. Problemy, z którymi zmagam się od dziecka, wpłynęły na delikatność konstrukcji. Wypadek w 2020 roku na jej całkowite zburzenie. To niebywałe, ile przeciwności losu może doświadczyć jedna osoba… Bardzo potrzebna mi Wasza pomoc! Cztery lata temu doznałam poważnej kontuzji stawu skokowego. Wypadek w połączeniu z neuropatią cukrzycową doprowadził do degradacji stawu skokowego oraz kości piszczelowej i strzałkowej. Noga nie chciała się goić. Lekarze próbowali wszystkiego. Całkowity zanik stawów oraz siedmiu centymetrów kości zagrażał rozwojem sepsy. Podczas jednej z konsultacji dowiedziałam się, że grozi mi śmierć! W konsekwencji tych przerażających przewidywań musiałam podjąć trudną decyzję. W trosce o swoje życie, zgodziłam się na amputację nogi na poziomie podudzia. Nie zliczę nocy, których spędziłam na płaczu. Rozpacz wypełniała każdy z moich dni. Operacja nastąpiła w listopadzie 2023 roku. Bezpośrednio po niej dostałam zawału serca. Lekarze cudem uratowali mnie przed śmiercią! Niestety, z konsekwencjami tych przykrych zdarzeń zmagam się do dziś… Na powrót do sprawności wydałam już wszystkie oszczędności. Chciałabym wrócić do namiastki dawnego życia. Moje marzenie może spełnić jedynie zakup bezpiecznej i funkcjonalnej protezy. To jej brak powstrzymuje mnie przed realizacją moich planów oraz dalszej profesjonalnej rehabilitacji. Jej koszt wiąże się jednak z przytłaczającymi kosztami, których nie jestem w stanie pokryć. Nie chcę, by okrutny los całkowicie odebrał mi szansę na szczęśliwe życie. Będę wdzięczna za wszelką, nawet najmniejszą, pomoc. Każda złotówka zbliża mnie do powrotu do zdrowia oraz wymarzonej sprawności! Karolina

5 145,00 zł ( 8,06% )
Brakuje: 58 685,00 zł
Natalia Zajst
Pilne!
Natalia Zajst , 49 lat

NOWOTWÓR atakuje bezlitośnie! Ale dopóki jest nadzieja – nie poddam się. Pomożesz?

Gdy usłyszałam diagnozę – byłam załamana. Wiedziałam, że choroba będzie szybko postępować i nie mam chwili do stracenia. Liczył się każdy dzień, nie mogłam się poddać. Podjęłam się walki z tym nieustępliwym, bezlitosnym wrogiem. Walki, która trwa do dziś. Zareagowałam bardzo szybko. Gdy tylko zaczęłam odczuwać ból w piersi i zgrubienie, którego wcześniej nie było – niezwłocznie udałam się do lekarza. Wiedziałam, że to nie jest nic dobrego. Niestety terminy na USG były bardzo odległe, dlatego jeszcze tego samego dnia udałam się na wizytę prywatną. Lekarz od razu skierował mnie do Instytutu Onkologii w Gliwicach. Padła diagnoza – nowotwór piersi. W lipcu rozpoczęłam leczenie. Staram się walczyć ze wszystkich sił, ale choroba bezlitośnie atakuje cały mój organizm. Straciłam wszystkie włosy, wątroba nie działa tak, jak powinna, opadam z sił. Są dni gdy jedyne, co robię, to leżę w łóżku. Przyjęłam już 4 dawki czerwonej i 2 dawki białej chemioterapii. Bardzo źle znoszę leczenie. Okazało się, że mam uczulenie na składnik występujący w chemii białej, dlatego muszę dodatkowo przyjmować leki przeciwko alergii. Przede mną jeszcze 9 dawek, a w styczniu – operacja usunięcia całej piersi. Nie wiem, jak się z tym pogodzę... Po operacji czeka mnie radioterapia i intensywna rehabilitacja. Tylko to może sprawić, że odzyskam swoje dawne życie. Tli się we mnie nadzieja, że jeszcze może być jak dawniej. Że jeszcze będę w stanie szczęśliwie żyć, wrócić do pracy, spędzić wspaniały czas z najbliższymi.  Leczenie i rehabilitacja są niezwykle kosztowne. Sama mogę nie dać rady. Nie mogę pozwolić, by pieniądze stanęły na drodze do zdrowia. Nie odpuszczę, póki jest nadzieja – będę walczyć. Potrzebuję tylko Twojej pomocy... Pomożesz mi? Natalia

1 715,00 zł ( 8,05% )
Brakuje: 19 563,00 zł
Grzegorz Proszkowiec
Grzegorz Proszkowiec , 47 lat

Wypadek roztrzaskał życie Grzegorza. Pomóż nam walczyć o jego zdrowie!

To miał być ostatni zjazd tego dnia. Okazał się być ostatnim w życiu. Kiepskie warunki, oblodzony stok i samochód z obsługi w miejscu, gdzie nie powinno go być. Siła uderzenia była ogromna. Żeby wydostać Grzegorza spod pojazdu trzeba było ręcznie przesuwać auto. Wypadek zniszczył zdrowie męża, złamał nasze dotychczasowe życie. Dzisiaj jedyną szansą na odzyskanie utraconej sprawności jest intensywna rehabilitacja, która kosztuje 35 tysięcy złotych miesięcznie... 5 marca 2018r. - data, którą chcielibyśmy wykreślić z kalendarza. Jedna chwila, jeden moment… Mąż pojechał z najstarszym synem Szymonem na narty, żeby wykorzystać ostatnie podrygi zimy. W tamtej godzinie zadecydowali, że pojadą dwiema osobnymi trasami. Kiedy Szymek ukończył swój zjazd, Grzegorz leżał już pod samochodem, widać było tylko głowę. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że wypadek jest bardzo poważny. Mąż doznał rozległego urazu czaszkowo - mózgowego, od razu zabrano go do szpitala. Niestety, widziałam na własne oczy, że podczas transportu nie został prawidłowo zabezpieczony odcinek szyjny kręgosłupa i drogi oddechowe. Okropny widok, którego już nigdy nie wyrzucę z pamięci. Trwała rozpaczliwa walka o życie Grześka, doszło do niedotlenienia i obrzęku mózgu, a ja mogłam tylko bezczynnie czekać na wieści z frontu... Pierwsze 3 miesiące spędził na OIOM-ie. Mój ukochany mąż, ojciec naszych dzieci, z którym dopiero co rozmawiałam, przytulałam się… Leżał na szpitalnym łóżku, a zamiast mnie otulała go plątanina przewodów. Zamiast słuchać popołudniowego raportu ze szkoły naszych dzieciaków, pozostawał dźwięk aparatury pilnującej każdego oddechu i każdego uderzenia serca. W międzyczasie pojawiło się wodogłowie, zapalenie płuc, sepsa... Minęło już ponad pół roku. Nic od tamtego momentu nie jest już takie samo. Dzieci tęsknią za tatą. Szymek wciąż ma przed oczami tamten makabryczny obraz ze stoku i nie potrafi sobie tego wspólnego wyjazdu wybaczyć… Młodsze córki Ola i Zuzia straciły beztroskę dzieciństwa. To wciąż jest świeże, wciąż tak bardzo boli. Stan męża cały czas jest bardzo ciężki. Pojawiają się, co prawda, tzw. okna świadomości, kiedy Grzesiek potrafi odpowiedzieć na zadane pytania mrugnięciem oka, ale przez większość czasu nie ma z nim kontaktu. Wierzę, że on tam cały czas, ukryty gdzieś głęboko pod płaszczem bardzo uszkodzonego ciała i wkrótce go odzyskamy. Do tego jednak potrzebna jest cierpliwość i intensywna rehabilitacja. 15 października przenosimy się do specjalistycznego ośrodka w Krakowie, gdzie będzie miał zapewnioną opiekę terapeutyczną na najwyższym poziomie. Pobyt tam, niestety, jest kosmicznie drogi - niemal 35 tysięcy złotych miesięcznie!!! Niebotyczna suma, ale musimy spróbować zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby zapewnić mężowi tą opiekę. Udało nam się sfinansować pierwszy miesiąc, ale co z kolejnymi…? Dlatego prosimy o pomoc i wsparcie. Grzesiek uwielbiał jeździć autem, majsterkować, zawsze był pierwszy, żeby wyciągać pomocną dłoń do drugiego człowieka. Dzisiaj to on potrzebuje tych dłoni, wielu dłoni ludzi o dobrych sercach. Ślubowałam mu wsparcie w zdrowiu i w chorobie, dlatego dziś robię wszystko, żeby dotrzymać obietnicy. Bądźcie z nami w tej nierównej walce, bo to bardzo trudne wyzwanie, a ze względu na dzieci nie mogę pozwolić, żeby ze zdrowiem męża odeszła od naszej rodziny również nadzieja... Katarzyna - żona Grześka

35 359,00 zł ( 8,05% )
Brakuje: 403 471,00 zł
Marcel Szela
Pilne!
4 dni do końca
Marcel Szela , 7 lat

DRAMAT dziecka❗️ Marcelek nagle stracił wzrok! POMOCY!

Ta zbiórka jest wyjątkowo pilna! Koszmar który wydarzył się w tej rodzinie, jest trudny nawet do opisania! Każdy kto ma dziecko wie, że ta historia to najgorszy koszmar rodzica! Marcelek stracił Wzrok – ma 6 lat, jest małym przerażonym chłopcem, którego nagle otoczyła ciemność! Bez ostrzeżenia jednego dnia zniknęły wszystkie obrazy w jego życiu! Trudno nawet wyobrazić sobie tę panikę i przerażenie, jakie może czuć dziecko, które straciło wzrok w ciągu kilku minut! Słowa, które wypowiedział Marcelek, wciąż brzmią w uszach – Mamusiu, ja nic nie widzę!  Tego dnia odebrałam telefon z zerówki, że musimy odebrać wcześniej synka, bo źle się czuje i ma gorączkę! Zwyczajny telefon, po którym człowiek zwalnia się z pracy i jedzie po dziecko, spodziewając się zwykłej  infekcji. W tym wypadku od tego telefonu zaczęło się piekło, które trwa do dzisiaj.  Wieczorem gorączka u mojego synka sięgała już 40 stopni, a leki na obniżenie nie działały. Lekarz przepisał antybiotyk, ale stan Marcelka się cały czas pogarszał! Pojawił się rumień guzowaty, który lekarzowi pierwszego kontaktu nie dawał spokoju. Zmiana skórna nie wyglądała jak zwyczajna alergia na lek… Po dwóch dniach trafiliśmy do szpitala. Sytuacja stawała się coraz bardziej dynamiczna! Pierwsza diagnoza jaką stwierdzono to grypa typu A. W tamtym momencie wskaźnik zapalny CRP był już bardzo wysoki! Tego samego dnia po południu mój synek w jednej chwili stracił wzrok! Byliśmy przerażeni! 6-latek, który przestaje widzieć, jest przerażony. Marcelek płakał, nie wiedział, co się dzieje, a my nie umieliśmy go uspokoić , bo sami byliśmy totalnie przerażeni!  Lekarze, którzy zbadali Marcelka, stwierdzili, że to normalne, brzy tak ostrym przebiegu grypy i musimy to przeczekać! Ale jak można przeczekać całkowitą utratę wzroku u dziecka. Marcelek miał ogromne źrenice i skarżył się na potężny ból głowy, a my mieliśmy czekać? Sytuacja pogarszała się z godziny na godzinę. Żadne leki nie mogły uśmierzyć bólu głowy, aż w końcu nastąpił atak! Marcelek stracił przytomność, a jego serduszko się zatrzymało! Po masażu serca Marcelek trafił na OIOM – to wszystko, co się działo było jak jakiś najstraszniejszy koszmar z którego człowiek nie może się wybudzić. Na OIOMie skonsultowano Marcelka z okulistą, który powiedział najstraszniejsze na świecie!  W oczach są liczne wylewy krwotoczne, siatkówki są odklejone – państwa synek ma zniszczone oczy!  W tamtej chwili brano jeszcze pod uwagę dwie opcje – zapalenie opon mózgowych, albo białaczkę! Takie podejrzenie to kolejny cios dla rodziców. Marcelka przygotowywano do rezonansu, który niestety nie został od razuwykonany. Podano sterydy na zapalenie opon mózgowych i kazano czekać. Byliśmy załamani! Stan naszego synka wciąż był bardzo ciężki, zmiany zakrzepowe nie wchłaniały się, Marcelek kompletnie nic nie widział, a my mieliśmy czekać? 5 stycznia synek dostał silnego zapalenia spojówek. Sytuacja, zamiast się poprawiać, stawała się coraz bardziej skomplikowana. Wtedy przekierowano nas z Bydgoszczy do Poznania. W tamtej chwili ciśnienie w oczkach naszego syna było już bardzo wysokie, co utrudniało wszelkie działania lekarzy. Wykonano zabieg wiktrektomii po którym ostatecznie skreślono szanse Marcelka na odzyskanie wzroku! Dla rodzica taka informacja to jak najczarniejszy sen, który może się przyśnić! Szukaliśmy ratunku i trafiliśmy na okulistykę do Łodzi. Tam niestety też nikt nie potrafił nam pomóc, ale dostaliśmy nadzieję – pierwsze światełko w tym strasznym tunelu złych wydarzeń. W klinice w Turcji operują takie dzieci jak Marcelek! Oznacza t, że jest szansa na odzyskanie wzroku. W tej chwili dla naszego dziecka jest to jak odzyskanie życia, które stracił! Warunek jest jeden – musimy dostać się do tureckiej kliniki jak najszybciej.  Piękne niebieskie oczy Marcelka są teraz czarne i bez życia! Musimy zrobić wszystko by cofnąć czas i przywrócić naszemu dziecku wzrok, który stracił!  Jedyną przeszkodą są duże pieniądze, które musimy wpłacić do kliniki! Jeśli się spóźnimy zmiany, które wciąż zachodzą w oczach naszego synka, będą już nieodwracalne! Błagam, Was jako matka dziecka, które każdego dnia czeka, na to, aż ten koszmar się skończy. Pomóżcie odzyskać Marcelkowi wzrok! To dla niego jedyna szansa, by jego życie mogło wrócić do stanu sprzed choroby! Mama

25 690,00 zł ( 8,04% )
Brakuje: 293 459,00 zł
Remigiusz, Roman, Roland Bosaccy
Remigiusz, Roman, Roland Bosaccy , 6 lat

Trzech braci w walce o lepsze jutro - pomóżmy!

Jestem mamą trzech wspaniałych chłopców - Romana, Rolanda i Remika. Los okazał się dla nich niezwykle okrutny. Zrobiłabym wszystko, by tylko zdjąć z ich barków ciężar narzucony przez diagnozy... Tuż po narodzinach Romka, zdiagnozowano u niego wadę - szpotawość obu stóp. Od pierwszego miesiąca musiał mieć zakładany gips. Po rocznym leczeniu okazało się, że nie obędzie się bez operacji. Mając zaledwie roczek, syn przeszedł skomplikowany zabieg lewej stopy. Zauważyliśmy, że leczenie przynosi dobre efekty, ale konieczna stała się jeszcze reoperacja. Romek cały czas potrzebuje rehabilitacji oraz częstych wizyt w specjalistycznych poradniach. U syna niedawno zdiagnozowano również ADHD.  Roland ma 7 lat i choruje na obniżony poziom fosfatazy. Badania genetyczne wykonane u synka wykazało u niego krzywicę hipofosfatemiczną. Aby możliwe było leczenie, Roland musi jeszcze przejść dodatkową diagnostykę, która umożliwi dopasowanie odpowiedniej terapii.  Remik, nasz mały słodziak, również zmaga się z wieloma komplikacjami zdrowotnymi. Ze względu na wadę wzroku - niedowidzenie głębokie lewego oka oraz zez zbieżny, syn musi nosić okulary.  W związku z tak wieloma problemami zdrowotnymi moich synów, bardzo Was proszę o pomoc. Nie stać nas na pokrycie wszystkich kosztów, a nie możemy przerywać walki chłopców o lepsze jutro. Nie tracę nadziei na to, że Romek, Roland i Remik, dzięki leczeniu i rehabilitacji, będą mogli zawalczyć o jak najlepszą sprawność i prawidłowy rozwój. Będziemy wdzięczni za każdy okazany gest wsparcia! Renata, mama

3 075,00 zł ( 8,02% )
Brakuje: 35 223,00 zł
Natalia Wolinowska
Natalia Wolinowska , 3 latka

Od urodzenia choroba zmienia życie Natalki w piekło... POMÓŻ❗️

Przeszłość nie daje nam o sobie zapomnieć. Przyszłość jest dla nas wielką niewiadomą… Musimy zapewnić naszej córeczce możliwość walki o lepszą przyszłość. Jednak wiemy, że sami nie damy rady… Jeszcze w ciąży usłyszałam wiadomość, która spowodowała, że strach zdominował moje życie… Trudno opisać słowami, co dzieje się w głowie, kiedy oczekujesz na maluszka, a zamiast dobrych informacji, otrzymujesz kolejne ciosy. Dla mnie każda diagnoza była bolesna, jakby dotyczyła mnie samej… Moja córeczka miała przyjść na świat z wadą serca, rozszczepem wargi i podniebienia. Nasza maleńka kruszynka musiała zacząć walkę o życie i przyszłość zaledwie chwilę po przyjściu na świat…  Kolejne diagnozy zaczęły spadać na nas jak lawina. Nie wiedziałam, z czym wiążą się choroby, nie byłam w stanie przewidzieć ich konsekwencji. Dopiero po narodzinach zrozumiałam, jak przerażający jest nasz przeciwnik! Natalka miała tylko 4 dni, kiedy dowiedziałam się, że nie widzi. Kiedy byłam przekonana, że wyczerpaliśmy już limit nieszczęścia usłyszałam, że stan córeczki gwałtownie się pogarsza! Nie mogłam w to uwierzyć… W mojej głowie tworzyły się różne scenariusze, niestety żaden z nich nie zakładał, że w najtrudniejszym momencie nie będę mogła być obok i trzymać jej za rękę… Lekarze zadecydowali o konieczności przeprowadzenia operacji serca. Niepewność, rozpacz i przerażenie, to potworna mieszanka, która wypełniała moje matczyne serce. Nasze pierwsze spotkanie po długiej rozłące było dla mnie jak najlepszy prezent. Widok maleńkiego dziecka otoczonego przez zwoje rurek i kabli to coś, czego nie zapomnę już nigdy…  Miałam setki obaw, że nie dam sobie rady, że zawiodę moją kruszynkę… Szybko jednak okazało się, że jestem w stanie znaleźć w sobie siłę, by walczyć o zdrowie i przyszłość mojego dziecka. Kalendarz związany z zabiegami, operacjami i konsultacjami jest wypełniony po brzegi, a ja staję przed kolejnym wyzwaniem. Córeczkę czeka kolejna, już trzecia operacja na otwartym sercu!Stało się to, czego się obawiałam najbardziej. Zastawki Natalki są w opłakanym stanie i przynajmniej jedna z nich, będzie wymagała wymiany na sztuczną! Przed nami ostatnie badania, a później decyzja o terminie operacji w krążeniu pozaustrojowym! W tym swoim krótkim życiu nasze maleństwo zniosło już tyle cierpienia. Gdybym tylko mogła zabrać, choć kilka z jej problemów...  Niestety operacja serca nie jest jedynym zabiegiem, który w najbliższym czasie czeka nasze dziecko. Natalka nie słyszy, dlatego jej jedyną szansą na odzyskanie słuchu jest wszczepienie implantów ślimakowych. Jednak przez jej stan nie jest to takie proste… Ze względu na to, że ślimaczki w uszkach Natalki są zdeformowane, to taki zabieg potrafią wykonać tylko nieliczni lekarze w Polsce. Niestety w tych klinikach nie ma zaplecza kardiochirurgicznego w razie komplikacji podczas zabiegu… Nie możemy poddać się w tej walce. Jej wada generuje nie tylko problemy ze słuchem, ale również z równowagą, przez co córka nie potrafi siadać czy chodzić! Potrzeby każdego dnia rosną, a środki na naszym koncie topnieją. Praktycznie codziennie  jeździmy na różne terapie, które opłacamy z własnych pieniędzy, bo ilość godzin, którą mamy zapewnioną przez NFZ po prostu nie wystarcza. Do tego dochodzą wizyty u wielu specjalistów, leczenie, rehabilitacja, dojazdy…  Zespół Charge to bardzo podstępny i rozległy w swych skutkach zespół genetyczny. I choć jest momentami bardzo ciężko, nie poddamy się nigdy. Natalka ma ogromne pokłady siły i woli do dalszej walki. Musimy jej pomóc! Wiemy, że z Waszym wsparciem ponownie damy radę! Za wszystko z całego serca dziękujemy! Rodzice Natalki ➡️ Armia Natalki - Licytacje charytatywne

12 780,00 zł ( 8% )
Brakuje: 146 795,00 zł
Antoni Gałęzowski
Antoni Gałęzowski , 4 latka

Turnus rehabilitacyjny to dla Antosia wielka szansa! Proszę o pomoc!

Dziękujemy za dotychczasowe wsparcie! Proszę, bądźcie z Antosiem! Tylko dzięki Wam będzie mógł walczyć o sprawność swojej rączki! Nasza historia Nie tak miało wyglądać przyjście na świat mojego synka. Antoś urodził się z porażeniem splotu ramiennego. Słowa lekarzy pamiętam jak przez mgłę. Nie mogłam uwierzyć, że z moim skarbem jest coś nie tak...  Od swoich pierwszych dni synek dzielnie walczy o sprawność. Niemal cały pierwszy rok życia był rehabilitowany metodą Vojty. Ten rodzaj zajęć dawał największe postępy. Niestety moja sytuacja finansowa się pogorszyła i byłam zmuszona zrezygnować z prywatnej rehabilitacji.  W okolicach naszej miejscowości nie ma miejsca, gdzie taka metoda rehabilitacji jest refundowana. Zapisałam synka na inne zajęcia, jednak te nie dają pożądanych efektów... Bardzo chciałabym, żeby pojechał na turnus rehabilitacyjny do Warszawy, gdzie mógłby uczyć się więcej korzystać z chorej ręki. Moje serce pęka każdego dnia, ponieważ nie jestem w stanie zapewnić dziecku odpowiedniego leczenia. Wyłącznie od mojej sytuacji finansowej zależy, czy Antek w przyszłości będzie miał sprawną rączkę.  Mam jeszcze dwójkę dzieci. Nasza codzienność jest trudna, a środków do życia zaczyna brakować... Ja jednak nie pozwolę, by Antosia czekała niepewna przyszłość. Bardzo proszę o pomoc i dziękuję za każdą podarowaną złotówkę! Patrycja, mama

596,00 zł ( 8% )
Brakuje: 6 851,00 zł