Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Monika Kania
Monika Kania , 48 years old

Trwa walka o każdy kolejny dzień! Pomoc dla naszej Kanci!

Nasza serdeczna przyjaciółka, Monika „Kancia" otrzymała w sierpniu 2023 roku diagnozę, która złamała nam wszystkim serca – Stwardnienie Zanikowe Boczne (SLA). Ta diagnoza to wyrok! Jest to nieuleczalna choroba, w której walczy się o każdy kolejny dzień życia. Na to neurodegeneracyjne schorzenie, nie wynaleziono do tej pory lekarstwa. Na początku atakuje powoli, jedną część ciała, a następnie pędzi i prowadzi tylko do jednego... U Moniki choroba zaczęła się od niedowładu prawej dłoni, następnie zaatakowała lewą dłoń. Od dwóch miesięcy choroba galopuje. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Nasz przyjaciółka nie może ruszać rękami, ma trudności z chodzeniem, bardzo często się potyka i przewraca... Pojawiły się problemy z mową, jest słaba, nie potrafi wstać z łóżka. Chudnie i z dnia na dzień gaśnie w oczach. Nie jest w stanie sama się ubrać, umyć czy zjeść, potrzebuje stałej pomocy przy najprostszych czynnościach. Stała się więźniem swojego ciała. Choroba rozwija się w błyskawicznym tempie. Jedynym sposobem, aby ją spowolnić, jest codzienna, specjalistyczna rehabilitacja oraz stała opieka. Może to poprawić jakość codziennego funkcjonowania Moniki. „Kancia”, jak na nią mówimy, ma 47 lat i jest matką dwójki dzieci. Jest dobrą, niesamowicie życzliwą i zawsze chętną do pomocy innym osobą. Niestety „niechciany” prezent od losu zmienił jej cały świat. Świat, który obecnie jest koszmarem i który nieubłaganie się kończy. Jako jej przyjaciele, prosimy Was, ludzi dobrej woli, którym los Moniki nie jest obojętny o wsparcie finansowe, aby mogła jak najdłużej z nami pozostać… Żaden wkład nie jest zbyt mały, a każdy gest dobroci przyniesie ulgę Monice. Ona nie chce sama prosić o pomoc, gdyż jest to dla niej niezmiernie krępujące. Zawsze to Monika wszystkim pomagała…  Przyjaciele Moniki

76 896,00 zł ( 86.04% )
Still needed: 12 466,00 zł
Muslim Nasirov
Urgent!
Muslim Nasirov , 11 years old

DRAMAT❗️Pomóż wygrać rozpaczliwą walkę z białaczką❗️

Mój synek ma 9 lat. Tak bardzo cieszyłam się na jego narodziny. W głowie snułam plany i naszą szczęśliwą przyszłość. Nie sądziłam, że nasze życie tak szybko zmieni się nie do poznania, a najważniejsza będzie walka o każdy kolejny dzień. O to, by Muslim przeżył… Nasze problemy zaczęły się, gdy syn miał 1,5 roku. Przestał odpowiadać na swoje imię, stracił kontakt wzrokowy i rozwinął się problemy behawioralne. Po latach rehabilitacji, ciężkiej pracy i poszukiwaniach najlepszych specjalistów zdiagnozowano u niego autyzm. Nie mogłam iść do pracy, bo musiałam zajmować się synkiem. W 2020 roku Muslim poszedł do szkoły, do klasy integracyjnej, gdzie uczył się przez 2 lata. Nasz kolejny dramat rozpoczął się 21 czerwca 2022 roku. Zaczęło się od bardzo wysokiej temperatury. Odwiedziliśmy wielu lekarzy w miejscu zamieszkania, jednak nigdzie nie mogliśmy określić dokładnej diagnozy. Dostaliśmy leki, które nie pomogły. Węzły chłonne były ogromne, syn nie mógł jeść, stracił dużo na wadze, jego stan się pogorszył. Zwróciliśmy się do chirurga szczękowo-twarzowego o konsultację, gdzie wykonali USG, a lekarz powiedział, że w limfie nie ma ropy i zdiagnozował u nas zapalenie węzłów chłonnych.  Dwa tygodnie później zostaliśmy zabrani karetką z bardzo wysoką temperaturą do  Dziecięcego Szpitala Chorób Zakaźnych w Astanie. Tydzień później zdiagnozowano mononukleozę i przepisano ciężkie, silne antybiotyki. 15 lipca 2022 roku wypisano nas ze szpitala, wszystko było w porządku, cieszyliśmy się wspólnymi wakacjami.  We wrześniu Muslim poszedł do trzeciej klasy. Razem z rozpoczęciem roku szkolnego pojawiło się kolejne pogorszenie stanu zdrowia. Krwotoki z nosa, zmęczenie, ból nóg oraz częste wymioty. 10 września temperatura gwałtownie wzrosła do prawie 40 stopni! Leki nie działały. Syn został zabrany do szpitala. Hemoglobina znacząco spadła, lekarz zaproponował transfuzję krwi i szczegółowe badanie krwi w prywatnym laboratorium.  Po 3 dniach badanie krwi było gotowe. Lekarz prowadzący na podstawie wyników zdiagnozował u nas białaczkę limfoblastyczną. Zostaliśmy przeniesieni na oddział onkologii dziecięcej…  Zdecydowałam się szukać ratunku w Turcji. Po biopsji szpiku kostnego zdiagnozowano u syna ostrą białaczkę szpikową, czyli bardzo agresywną postać raka krwi. Wyniki zaczęły gwałtownie się pogarszać, stan syna pogorszył się. Nie mogliśmy ryzykować jego życia. Konieczne było rozpoczęcie pilnego leczenia, w przeciwnym razie stracilibyśmy czas… Lekarze w Turcji daj szansę mojemu synkowi. Szansę, która kosztuje fortunę… Dlatego błagam Was – nie bądźcie obojętni, pomóżcie uratować życie mojego jedynego dziecka. Mój syn naprawdę chce żyć i wrócić do normalności. Przeszedł już ponad połowę drogi, nasz lekarz prowadzący daje nam dużą szansę na wyzdrowienie. Teraz ważne jest, abyśmy nie przerywali leczenia! Rak jest bezlitosny… Nie będzie czekał. Mama  

76 830,00 zł ( 32.25% )
Still needed: 161 394,00 zł
Aneta Mielczarek
Aneta Mielczarek , 41 years old

Tragiczny wypadek zmienił wszystko... Pomagamy Anecie wybudzić się ze śpiączki!

Październik 2022, zwykły dzień. Moja żona odwoziła naszego syna do szkoły. Pewnie myślała o tym, co czeka ją w pracy, co będziemy robić po południu. Niestety, wydarzyła się tragedia… Z Anetą do dziś nie ma kontaktu… Doszło do bardzo poważnego wypadku samochodowego! Z niewyjaśnionych do dziś przyczyn, Aneta uderzyła w drzewo. Doznała rozległych obrażeń, mózg został uszkodzony… Pojawiła się odma płucna. Dwa miesiące spędziła na oddziale intensywnej terapii… Moja ukochana żona dalej nie wybudziła się ze śpiączki. Nie ma z nią kontaktu, ma tylko otwarte oczy. Oddycha samodzielnie, ale ma założoną rurkę tracheotomijną. Znajduje się obecnie w ośrodku Budzik w Warszawie. Tak bardzo za nią tęsknię!  Nie wiem, co będzie dalej. Aneta jest otoczona całodobową opieką. Pojawiają się sygnały, które świadczą o tym, że stan mózgu mojej żony poprawia się! Lekarze jej nie skreślają i walczą o nią, o to, żeby się wybudziła! Refundacja pobytu w Budziku jest jednak ograniczona czasowo. Prawdopodobnie od kwietnia będziemy musieli płacić za pobyt. To ogromne koszty. Boję się, że moja żona nie będzie miała szansy walczyć o powrót do nas przez brak środków… Nie możemy na to pozwolić! Aneta zawsze była towarzyska, ma wielu znajomych, którzy do dzisiaj są razem z nią. Oprócz nich, na jej powrót czeka cała rodzina. Mamy dwójkę synów, którzy tęsknią za swoją mamą. Mają 15 i 17 lat. Przed wypadkiem żona prowadziła kwiaciarnie, potrafiła też pięknie malować. Spokojne czasy sprzed wypadku już nie wrócą. Ale wierzę, że jeszcze może być dobrze! Zrobię wszystko, by pomóc mojej żonie. Bardzo proszę Was o wsparcie! Sebastian, mąż

76 053,00 zł ( 35.74% )
Still needed: 136 713,00 zł
Ola Tołwińska
Ola Tołwińska , 3 years old

Oleńka od pierwszych minut życia walczy z chorobą - pomóż maleństwu❗️

Jestem mamą 8-miesięcznej Oleńki. To moja gwiazdka z nieba, mój największy skarb. Jej uśmiech sprawia, że każdy dzień natychmiast staje się piękniejszy. Pomaga mi uspokoić strach wywołany potworną chorobą... Gdy Olunia miała kilka miesięcy, dowiedziałam się, że moja córeczka może umrzeć. Od tego czasu trwa dramatyczna walka o jej życie. Błagam, przeczytaj naszą historię i pomóż... Ola urodziła się 22 września 2021 roku, była śliczną zdrową dziewczynką... Otrzymała 10 punktów w skali Apgar. Nasza radość była ogromna, szczególnie moja. Miałam już 40 lat i bardzo pragnęłam dziecka... Niestety, szczęście prysło jak bańka mydlana. Pewnego dnia Olunia zrobiła się bardzo wiotka, przestała unosić główkę, ruszać rączkami i nóżkami. Trafiłyśmy do szpitala, a  tam usłyszeliśmy podejrzenie choroby genetycznej - Zespół Leighta. To nieuleczalna choroba, która doprowadzi do śmierci w wieku kilku-kilkunastu lat... Dla mnie jako matki był to najgorszy czas w moim życiu. Nie dawałam sobie rady po tym, jak usłyszałam taką straszną diagnozę... Ola była tak słaba, że serce pękało, a ja nie mogłam jej pomóc! W badaniach kontrolnych wyszedł drugi wyrok - kardiomiopatia przerostowa. Mówiąc prostym językiem, serce Oli to tykającą bomba - może zatrzymać się w każdej chwili. Wypisano nas do domu, w zaleceniach hospicjum domowe... Czekanie na śmierć. Ja jako mama nie mogłam w to uwierzyć. Zaczęłam szukać pomocy, czytałam po nocach artykuły na temat tych chorób, na temat leczenia, specjalistów... Udało nam się trafić do wspaniałej lekarki ze szpitala w Olsztynie, która wraz ze mną podjęła walkę o życie Oli. Zrobiła nam mnóstwo badań... Zespół Leighta na szczęście się nie potwierdził, ale szukamy nadal, aby dowiedzieć się, co tak naprawdę jest Oleńce.Córeczka otrzymała tam też leki, tzw. koktajl mitochondrialny, którego efekt działania jest naprawdę niesamowity. Ola nabrała sił, zaczęła unosić główkę, ruszać rączkami i nóżkami. Dzięki zbiórce na Siepomaga, za co z całego serca dziękujemy wszystkim darczyńcom, rozpoczęła się rehabilitacja Oli. Bobath niestety nie sprawdziła się ze względu na chore serce Oli - był to zbyt duży wysiłek dla niej, bardzo się bała i płakała. Potem trafiliśmy na terapię MAES, z której jesteśmy naprawdę zadowoleni. Ola powoli robi małe postępy, co cieszy nas całym sercem... Niestety u Oli pojawia się atetoza, są to mimowolne ruchy np. rączek. Ola nie może tego kontrolować, więc podczas atetozy te rączki po prostu jej "pływają". Nie poddajemy się, będziemy walczyć o życie Oli. Wszystkim Darczyńcom dziękuję jako mama  i proszę Was o symboliczną złotówkę, która jest dla nas nieocenionym wsparciem. Leczenie dzieci niepełnosprawnych jest bardzo kosztowne, sama nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jest jeszcze druga strona - ciężko chore dzieci często  z góry spisywane są na straty... Znalezienie opieki, lekarza specjalisty jest naprawdę bardzo trudne. Koszty leczenia rosną, a mi brakuje już oszczędności... Dlatego apeluję o wsparcie. Z Twoją pomocą będę w stanie zapewnić dziecku odpowiednie leczenie i rehabilitację! Dziękuję wszystkim z całego serca. Mama Oleńki

75 900 zł
Marysia Litoborska
Marysia Litoborska , 7 years old

Burza w główce Marysi niszczy jej życie❗️Błagamy o ratunek!

7 tygodni - tylko tyle szczęśliwego i beztroskiego dzieciństwa dostaliśmy od losu. Później zaczął się nasz koszmar, który trwa do dziś. Strach, który nie przeminie nigdy... Marysia miała tylko 7 tygodni, kiedy dostała pierwszy napad padaczki. Nie da się opisać przerażenia, jakie czuje człowiek, gdy bezsilnie patrzy, jak choroba wyciąga szpony po jego kilkutygodniowe maleństwo... Szpital, badania, my z kilkutygodniową Marysią na rękach i rozpaczliwe szukanie ratunku, który nie nadchodził... Chorobę zdiagnozowano jako padaczkę objawową, zespoły padaczkowe ze złożonymi napadami częściowymi. Każdy napad to ogromne obciążenie dla mózgu, który staje się na chwilę niesprawny... Potem okazało się, że Marysia jest też opóźniona w rozwoju. Wiadomość o chorobie dziecka to ogromny szok i ból... Przewartościowaniu ulega całe życie. Najgorsza jest bezradność - zrobilibyśmy dla tej małej, bezbronnej istotki wszystko, a nikt nie potrafił jej pomóc... Szpital był dla nas jak drugi dom, nie takie życie sobie dla niej wymarzyliśmy... W trakcie hospitalizacji i leczenia testowano łącznie 10 różnych leków, które jedynie zmieniały charakter napadów... Mimo że niedługo skończy już 4 lata, Marysia dalej nie mówi i ma ogromne problemy ze sprawnym poruszaniem się.  Walce o zdrowie naszej córeczki podporządkowaliśmy wszystko. Poszukiwaliśmy przyczyny choroby... Kiedy odbijaliśmy się od ściany, nie poddawaliśmy się i szukaliśmy dalej. Przeprowadzona szeroka diagnostyka - rezonans główki, PET oraz badania genetyczne - nie wyjaśniła, dlaczego Marysia jest chora. Próbowaliśmy wszystkiego. Pomimo zaleconego leczenia i rygorystycznej diety Marysia nadal codziennie walczy z napadami. Nasza dramatyczna walka o ratunek trwa już cztery lata. Przeczesaliśmy cały Internet, szukaliśmy innych przypadków, kontaktu z rodzicami dzieci, cierpiących na to samo co Marysia. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy - dzięki własnym poszukiwaniom, różnym badaniom i podpowiedziom innych rodziców - przeprowadziliśmy diagnostykę w kierunku autoimmunologicznego tła choroby. Był to strzał w 10 – po prawie 4 latach poszukiwań doszliśmy do źródła problemów. Okazało się, że Marysia cierpi na autoimmunologiczne zapalenie mózgu. To choroba układu nerwowego, objawiająca się stanem zapalnym mózgu i szeregiem objawów neurologicznych... Bardzo ciężka do leczenia i bardzo niebezpieczna. Teraz stoimy przed kolejnym wyzwaniem. Leczenie autoimmunologicznego zapalenia mózgu opiera się na kilkukrotnym podaniu immunoglobulin. Niestety, z uwagi na wysoki koszt całej procedury i brak potwierdzenia przeciwciał w płynie mózgowo-rdzeniowym, Marysia nie została zakwalifikowana do leczenia refundowanego. Proponowane jest leczenie sterydami – o mniejszej skuteczności i dodatkowych skutkach ubocznych... Nasza córeczka już wystarczająco dużo się nacierpiała. Marysia może przejść leczenie, ale prywatnie - musimy za wszystko zapłacić. Tu nie ma na co czekać, każdy dzień jest ważny, aby Marysia mogła szybko nadrobić zaległości i zacząć rozwijać się razem z rówieśnikami! Każdy dzień zwłoki to dla naszego dziecka bezpowrotnie stracona szansa, aby Marysia wróciła kiedyś do szczęśliwego życia, aby rozwijała się jak inni... Nie możemy pozwolić, aby straciła jeszcze więcej! Marysia została zakwalifikowana do podania 7 serii immunoglobulin. Chcemy jak najszybciej zacząć ją leczyć, aby mogła normalnie żyć. To jedyna szansa, innej nie mamy... Prosimy, pomóż nam uratować naszą córeczkę. Rodzice Marysi - Joanna i Marcin

75 855,00 zł ( 58.54% )
Still needed: 53 720,00 zł
Michał Płoszyński
Michał Płoszyński , 37 years old

Nikt mu nie dawał szans… Mąż wygrał walkę o życie, teraz walczy o sprawność!

15 lipca 2022 r. Dusseldorf, Niemcy - tego dnia nasz świat się zatrzymał. Na początku lipca tego roku odwiedziliśmy z moim mężem Michałem i naszymi dziećmi - pięcioletnią Jagódką i ośmiomiesięcznym wówczas Jasiem - naszą rodzinę w Düsseldorfie. Michał przez cały pobyt czuł się bardzo dobrze i w zupełności nic nie wskazywało, że już niebawem stanie się ogromna tragedia. Tuż przed naszym powrotem do domu, w piątek 15 lipca Michał obudził się z bólem głowy. Wieczorem ból stał się bardzo ostry, aż mój mąż zasłabł. Natychmiast wezwaliśmy karetkę. Przyjechała w 3 minuty! Michał został szybko przewieziony do Kliniki Uniwersyteckiej w Düsseldorfie. Całą noc modliliśmy się, żeby przeżył... Rano, gdy pojechałam do szpitala dowiedzieć się, w jakim jest stanie i na jakim oddziale dokładnie przebywa - lekarz neurochirurg, który go operował, powiedział mi, że mąż trafił do szpitala w ostatniej chwili. Diagnoza – udar krwotoczny. Konieczne było ratowanie życia i natychmiastowa operacja. Stan był bardzo ciężki. Cała lewa półkula mózgu została zalana krwią. Lekarze musieli odbarczyć mózg i odciąć na kilka tygodni połowę czaszki, ze względu na opuchliznę po operacji...  Lekarz, który rozmawiał ze mną rano, nie dawał dużych nadziei. Powiedział mi, że muszę być „przygotowana na wszystko i jeśli mąż przeżyje to nie wie, w jakim będzie stanie”. Podkreślił jednak, że „cuda się zdarzają i należy w nie wierzyć”, ale powrót do zdrowia ocenia w kategoriach cudu. Gdy weszłam zobaczyć Michała na intensywnej terapii, zobaczyłam go leżącego w śpiączce i podłączonego do ogromnej ilości aparatury. Jeszcze kilkanaście godzin temu spacerowaliśmy nad Renem, trzymając się za ręce i planowaliśmy, co zrobimy, jak wrócimy do Polski. Teraz patrzyłam na niego, do końca nie wierząc, co się stało. Złapałam go za rękę i powiedziałam, że ta sama siła, która nas tutaj zatrzymała, pomoże mu wrócić do nas, że ja i dzieci na niego czekamy...  Po południu ten sam lekarz, który rozmawiał ze mną rano, zadzwonił, że Michał wybudził się ze śpiączki i ścisnął lekarzowi dłoń. To był ogromny cud.  Musieliśmy wszyscy wierzyć, że Michał przeżyje. Po kilku dniach jego stan odrobinę się ustabilizował, ale w zamian pojawiła się gorączka do 40 stopni! Rozpoczęły się poszukiwania, jakie jest źródło stanu zapalnego. Wyniki – ropień przy zastawce serca, który wywołał sepsę (Michał cztery lata wcześniej w Polsce przeszedł operację na otwartym sercu - wymiany zastawki i pnia aorty). Właśnie przy tych protezach powstał teraz stan zapalny, który należało natychmiast usunąć. Po dwóch miesiącach pobytu w szpitalu, trzeba było znowu operować. Tym razem już drugi raz w życiu serce... Lekarz operator kardiochirurg powiedział mi, udając się na blok operacyjny, że to operacja bardzo wysokiego ryzyka, niezwykle trudna, ale konieczna, bo bez niej Michał umrze. To była już druga w tak krótkim odstępie czasu tak trudna dla mnie rozmowa z lekarzem. Nie pozostało mi nic innego, jak wierzyć, że operacja się uda i Michał wróci do mnie, do dzieci i bliskich. Tymi słowami z wiarą i nadzieją pożegnałam lekarza, który udał się prosto na salę operacyjną i rozpoczął wraz z całym zespołem ośmiogodzinną walkę o życie mojego męża. Przez ten czas modlitwa i wiara, że operacja musi się udać nas nie opuszczała. Po ponad ośmiu godzinach od jej rozpoczęcia - telefon od lekarza - „Było bardzo ciężko i trudno, ale się udało. Teraz trzeba czekać i mieć nadzieję”.  Na drugi dzień doszło jednak do krwawienia przy sercu i znowu trzeba było operować. Kolejna narkoza i kolejne osłabienie organizmu. Lekarz powiedział mi później, gdy przyszłam na intensywną terapię do Michała, że miał ogromne szczęście, że ropień wcześniej nie pękł. Zatem już kolejny raz, ktoś czuwał nad jego losem. Gdy w kolejnej dobie zaczął wybudzać się z narkozy, walczył o każdy oddech, który był dla niego ogromnym wysiłkiem. Na szczęście stopniowo płuca zaczęły podejmować samodzielną pracę i Michał mógł zostać odłączony od respiratora. Byłam przy nim w tych chwilach i trzymając go za rękę, wspierałam przy każdym kolejnym oddechu. Michał przeżył i każdy kolejny dzień dawał małą poprawę. Cieszyliśmy się z najmniejszego postępu, z każdego wypowiedzianego słowa, zjedzonego samodzielnie posiłku, z tego, że nas poznawał, że rozumiał, co do niego mówimy. Wielkim świętem była tuż przed powrotem do Polski wspólnie z rodziną wypita kawa w szpitalnej kawiarni. Po trzech miesiącach pobytu w Klinice w Dusseldrofie - przebytych łącznie 6 operacjach neurologicznych i kardiologicznych, wróciliśmy transportem medycznym do Polski na dalsze leczenie i rehabilitację. Na twarzy Michała malował się uśmiech, radość i ulga, że wraca do kraju, do swoich bliskich. Na ten moment od października przebywa w jednym z łódzkich szpitali. Przeszedł niedawno covid i bardzo poważną infekcję. Stopniowo odzyskuje świadomość, poznaje bliskich, rozumie, co się do niego mówi. Sam zaczyna mówić pojedyncze słowa, odzyskiwać też stopniowo pamięć. Przed nim długa droga regeneracji po tak długim i wyczerpującym leczeniu oraz długi czas rehabilitacji. Michał potrzebuje odbudować mięśnie, które pozanikały od czteromiesięcznego leżenia. Przed nim nauka mowy, pisania, czytania, chodzenia, radzenia sobie z podstawowymi czynnościami. Lekarze często podkreślają, że intensywna i długa rehabilitacja pozwoli Michałowi odzyskać sprawność. Z całego serca wierzę, że nie przez przypadek znaleźliśmy się właśnie tam w Niemczech, gdzie lekarze kilka razy uratowali życie mojego męża. Cały personel na każdym etapie robi co może, żeby tylko pomóc Michałowi wrócić do zdrowia. Środki, które uzbieramy, przeznaczymy na dalsze leczenie oraz rehabilitację Michała, która będzie bardzo długa, a jej koszty są ogromne (miesiąc pobytu w prywatnym ośrodku rehabilitacyjnym to nawet 20 tys. złotych)! Dlatego nawet symboliczna złotówka będzie dla nas na wagę złota...  Nasze dzieci cały czas czekają na swojego tatę. Proszę, pomóż...  Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

75 795,00 zł ( 44.52% )
Still needed: 94 418,00 zł
Mieszko Cynkier
1 day left
Mieszko Cynkier , 45 years old

Dla mojej rodziny muszę być silny! Pomóż mi zawalczyć o życie!

Jeszcze niedawno czułem, że mam wszystko, dziś to wszystko mogę stracić! Nie sądziłem, że życie może zmienić się tak szybko, że wystarczy kilka miesięcy by rzeczywistość, którą znałem i budowałem latami, stała się mglistym wspomnieniem... Mam 43 lata, kochaną żonę, malutkiego synka i... mielofibrozę, która może mnie zabić! Jestem sportowcem, thriatlonistą - setki razy brałem udział w wyścigu, dziś muszę ścigać się o swoje życie... W lutym 2021 roku po słabych wynikach krwi i biopsji szpiku dostałem diagnozę: zaawansowana mielofibroza pierwotna, zwłóknienie szpiku kostnego, nowotwór plus znacznie powiększona śledziona. Według lekarzy została mi jedynie chemia na śledzionę i przeszczep szpiku, który jest trudnym tematem, bo ciężko jest znaleźć dawcę.  Zaledwie 1 na 20.000 osób to nasz bliźniak genetyczny, który będzie mógł być dla mnie dawcą, jednak zanim taka osoba się znajdzie – nie mogę stać z założonymi rękami! To tak jakbym się poddał, skazał na śmierć drugi raz... Spędziłem tygodnie na desperackim poszukiwaniu ratunku i tak trafiłem na leczenie alternatywne. Zaledwie po trzech miesiącach jego stosowania wróciłem do biegania, jazdy na rowerze – wróciłem do życia! Jest jedno "ale" - na kontynuację takiego leczenia po prostu mnie nie stać... Droga do odwrócenia procesów nowotworowych jest jeszcze przede mną dosyć długa, ale obecnie mogę prawie normalnie funkcjonować, zajmować się synem i rodziną! Dlatego proszę Cię – pomóż mi! Mieszko

75 726,00 zł ( 68.97% )
Still needed: 34 062,00 zł
Jerzy Albrycht
Jerzy Albrycht , 68 years old

Jerzy kontra rak krtani❗️Trwa dramatyczna walka o życie - pomocy❗️

Zdaję sobie sprawę, że takich sytuacji i osób w potrzebie jest bardzo dużo, ale tym razem dotknęło to jedną z bliższych mi osób mojego kochanego tatę. Zawsze jak tylko mogę, to staram się pomagać innym, tego właśnie nauczył mnie mój tata. Jednak tym razem to ja potrzebuję pomocy od Was. Jest mi bardzo ciężko prosić o pomoc – rodzinę, przyjaciół, znajomych oraz osoby, których być może nawet nie znam. Nie mam wyboru. Bez wsparcia może stać się najgorsze, a na to nie mogę pozwolić… Mój tata Jerzy zawsze pomagał innym, nikomu nie odmawiał wsparcia. Uwielbiany przez wszystkich wokół, z ogromnym poczuciem humoru.  Dopóki tato nie zachorował, przez 50 lat (od nastolatka) oddawał krew. Posiada masę medali i wyróżnień. Serce na dłoni... Nasz kochany Jureczek musi jeszcze być tutaj z nami i nadal nas rozśmieszać, dlatego będziemy o niego walczyć.  Tata zachorował w 2009 na raka krtani. Udało mu się wygrać z pierwszym ciosem, a teraz niestety znowu jest nawrót. Jedynym ratunkiem dla taty jest rekonstrukcja przełyku. Niestety koszt operacji wynosi ponad 130 tysięcy złotych. Operacja będzie przeprowadzona w prywatnej specjalistycznej klinice w Gliwicach. Mamy czas tylko do 3 sierpnia. Lekarze niestety nie rokują nic dobrego, jeśli operacja się nie odbędzie. Jeśli do tego czasu nie zbierzemy całej kwoty, tata nas opuści. Dlatego bardzo proszę, błagam o pomoc.  Na co dzień jestem prezenterem Polskiego Radia Londyn, być może niektórzy z Was mnie kojarzą, z wieloma z Was znam się osobiście. Przez to, że codziennie wkładam całe swoje serce w programy w radiu, mówiąc do Was, czuję, że mogę liczyć na Wasze wsparcie. Liczy się każda, nawet drobna wpłata. Za każdą będę Wam bardzo wdzięczny. Nie tracę nadziei, bo wiem, że się uda wygrać ponowne życie dla mojego taty. W Was jest jedyna nadzieja i wspólna siła. Dziękuję i proszę raz jeszcze… Grzegorz Albrycht

75 662,00 zł ( 54.7% )
Still needed: 62 636,00 zł
Ola Łągiewska
Ola Łągiewska , 35 years old

Ola nagle zemdlała, to był początek tragedii... Potrzebna pomoc!

Jak uwierzyć w takie nieszczęście… Wiem, ze to mogło spotkać każdego, ale dlaczego spotkało moją córkę? 6 marca 2021 roku moja córka była w domu. Nagle upadła, straciła przytomność. Do szpitala w karetce jechała już przytomna. A potem nastąpiło zatrzymanie akcji serca… Tamta tragedia na zawsze zmieniła życie Oli. Dziś proszę – pomóżcie o to życie walczyć!  Moja córka była taką pogodną, radosną dziewczyną. Tyle marzeń, planów… I nagle, zupełnie nieoczekiwanie to wszystko się skończyło! Okazało się, że przyczyną utraty przytomności była zatorowość płucna. Gdy serce Oli się zatrzymało, czułam, że moje pęka… Lekarze reanimowali ją aż 1,5 godziny. Udało się! Jednak niedotlenienie mózgu doprowadziło do tragicznych konsekwencji… Do 19 kwietnia Ola przebywała na OIOM-ie. Oddychał za nią respirator, karmiona była przez sondę. Potem została przewieziona do kliniki w Olsztynie, gdzie mieliśmy nadzieję, będzie odzyskiwać siły i sprawność. Niestety, dziś wiem, że to była najgorsza decyzja… Zamiast lepiej, było tylko gorzej!  16 sierpnia na własne żądanie wypisaliśmy Oleńkę i tego samego dnia zawieźliśmy do Polskiego Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej VOTUM w Krakowie. Tam po 4 turnusach trwających aż do grudnia, po ciężkiej i mozolnej pracy rehabilitantów zrobiła bardzo duże postępy!  Codzienna praca z neurologopedą miała duże znaczenie w kształtowaniu wymowy. Na razie córka ma ograniczoną sprawność ruchową, ale ważne, że rozmawia, widzi i poznaje. Jeszcze nie chodzi, ale stara się siedzieć stabilnie. Każdy najmniejszy postęp to dla niej i dla nas krok milowy. To wiara w to, że przyszłość przyniesie jeszcze więcej, że Ola odzyska sprawność! Do 2 kwietnia tego roku, Ola była na kolejnym turnusie. Dzięki temu pobytowi oraz codziennej współpracy z neurologopedą zrobiła postępy w wymowie. Dalsza praca z rehabilitantami poprawiła sprawność ruchową w rękach. Wiemy, że to miejsce, gdzie moja córka ma największe szanse, dlatego walczymy o więcej. Po tak tragicznym wydarzeniu droga do powrotu jest długa. Nigdy nie będzie tak, że jakimś cudownym sposobem Ola pójdzie spać, a obudzi się już taka, jak przed zatrzymaniem krążenia, choć – wierzcie mi – o niczym bardziej bym nie marzyła.  Nasza codzienność to jednak walka o każdy kroczek do przodu, który Ola robi dzięki ciężkiej pracy i Waszej pomocy! Dlatego z całego serca wciąż prosimy o wsparcie w finansowaniu dalszej rehabilitacji. Za wszystko bardzo dziękujemy! Świadomość, że obok nas jest ktoś, że nie jesteśmy na tej naszej drodze sami, dodaje nam skrzydeł. Mama Oli

75 545,00 zł ( 39.15% )
Still needed: 117 402,00 zł